Mam zaległości w pisaniu, oczywiście przez dużą. Chciałam powiedzieć, że Maniuś (Armani) pojechał do swojego nowego domku, daleeeeeko, aż do Kotliny Kłodzkiej (Pralciu, on teraz mieszka bliżej ciebie niż nas
). O tutaj teraz mieszka Maniek:

Ciocia Dworcowa go zawiozła, podobno maniek całą drogę był bardzo grzeczny, najpierw siedział cioci na kolanach i wyglądał przez okno, a jak się zmęczył, poszedł spać do transporterka.
Domek jest piętrowy, więc Maniuś będzie miał więcej ruchu, poza tym 2 dużych na miejscu będzie miało dla niego czas. No i będzie dostawał odchudzającą karmę (jak się przyzwyczai do nowych warunków), więc jest nadzieja, że schudnie. I nie będzie już TAK wyglądał:

A to Armani w podróży:

Sabcia donoszącaA ja mam do opisania jeszcze jedno (smutne) zdarzenie - odszedł Chłopczyk, kotek z wólczańskiej 21, syn "niełapalnej" kotki (już na szczęście wyciętej).
Zadzwoniła w niedzielę wieczorem Ewa z Wólczańskiej, że kotek od 2 dni nie je, wygląda fatalnie. Trzeba złapać, ale ja nie złapię, więc tel. do Ani. Ania w teatrze, w wieczorowej kreacji, ale w samochodzie ma klatkę łapkę, po spektaklu podrzuci. Co prawda nie wierzyłam, żeby nie chcący jeść kot złapał się do łapki, ale Ania stwierdziła, ze mam nie siać defetyzmu, jak nie spróbowałam. No i Ania w teatralnym stroju przyjechała, kotek był w komórce, Ewa i sąsiadka Ewy prosiły, żeby spróbować łapać od razu, Ania weszła i "gołymi rękami" złapała. Niestety, kocinka odeszła w drodze do lecznicy. Nie stać nas oczywiście na sekcję, ale wetka sprawdziła - kotek miał guzy w płucach (pewnie nowotwór) i jeden z tych guzów pękła... Nie było szansy, aby kotek przeżył.
Pamiętam chłopczyka, kiedy pojawił się na podwórku Wólczańskiej 21 - drobny i strasznie chudy. Był prawdopodobnie jedynym z miotu, którego kotka zdołała wykarmić i wyprowadzić na zewnątrz z piwnicy. Kiedy się pojawił, był już duży, więc wcześniej chyba żył tym, co matka zdołała mu przynieść z regularnie stawianego pożywienia.
Chłopczyk był bardzo podobny do matki (identycznie umaszczony, szaro-biały). Tak podobny, że kiedy po raz kolejny postawiłyśmy klatkę, próbując złapać "niełapalną" matkę, i po godzinie klatka się zamknęła z kotem w środku, z radością stwierdziłyśmy, ze "wreszcie ją mamy". Dopiero w lecznicy okazało się, ze to chłopiec (stąd imię - Chłopczyk). Matkę udało się złapać chyba rok później - na kociaki (które potem przejęła Ewa mrau, a jeden z nich - Czesław - nadal mieszka u Ewy, bo się nie wyadoptował).
Chłopczyk był trochę oswojony, ale nigdy nie odważył się podejść do człowieka. Zaprzyjaźnił się z Uszatką, kotką, która teraz mieszka u mnie (była oswojona). Matka trzymała się oddzielnie. Jednak kiedy Uszatka zamknęła się sama do klatki łapki (przy okazji łapania przez nas rudego kociaka na Wólczańskiej 21) i została zabrana do domu, Chłopczyk i Matka znów zaczęli biegać razem. Teraz Matka została sama... Gdyby była bardziej oswojona i dała się złapać do klatki, może zabrałabym ją do domu na "dożywocie", ale jej złapanie jest mało realne. Chyba musi resztę życia spędzić na tym kamiennym podwórku. Najbliższa zieleń jest po przeciwnej stronie ulicy, kotka tam biega, boję się, że kiedyś może nie zdążyć przed pędzącym autem...
Tu jedyne zdjęcie chłopczyka, jakie mam - Chłopczyk i Uszatka jedzą razem:
