Jestem mężem autorki wpisu. Sprawa wygląda tak, że kotka matka została zabrana przez Straż Miejską na obserwację weterynaryjną. Strażnik z Animal Patrolu widząc jednego z kociaków stwierdził, że wcale nie trzeba ich zabierać i że "sobie dadzą radę" tylko że trzeba otworzyć strych by sobie poszły. Trochę to dziwne było, bo umiały nawet się przecisnąć przez kratkę w klatce łapce, ale stwierdziłem, że skoro tak mówi, to tak może być. Próbowałem je wczoraj złapać i przekopałem cały strych, ale mi skurczybyki pouciekały i nie wiadomo gdzie są. Najprawdopodobniej są na wspólnej, nieużywanej części strychu, próbowałem ich szukać, ale nie da się ich znaleźć bo jest dużo dziur gdzie mogą być. I o to mi chodziło właśnie, żeby pozbyć się ich z mojego strychu bo strych jest zamykany na klucz i tylko kocia matka umiała sobie poradzić z wejściem i wyjściem na ten strych, małe by nie dały rady, bo kotka wykonywała skok do dziury, która jest na wysokości sufitu. Poza tym w naszej części użytkowej robią mi bałagan, a ja nie mam czasu i chęci żeby chodzić i po nich sprzątać. Poza tym co to za życie kota, który byłby zamknięty non stop na strychu bo nie umiałby z niego wyjść i załatwiałby się po kątach i jadł praktycznie w tym samym miejscu? Za parę dni wyjeżdżamy na jakiś tydzień i gdybym nie przepędził ich z mojego strychu to by tam poumierały z głodu zamknięte - stąd prosiliśmy o pomoc w złapaniu różne osoby z jakiś tam fundacji, ale zostaliśmy wszędzie zbyci i olani. Moim zdaniem koty są jeszcze do oswojenia i mogłyby znaleźć jakiś dom, ale od tego chyba właśnie są fundacje, które dostają od ludzi darowizny właśnie na ten cel. Gdybym chciał zrobić sobie ze swojego domu dom tymczasowy dla kotów to już bym to dawno zrobił albo znalazłbym jakąś fundację gdzie zostałbym wolontariuszem albo poszedł do notariusza i zarejestrował swoją. Gdybym chciał mieć w domu więcej kotów niż jednego, to też już bym to dawno zrobił (zresztą próbowaliśmy z żoną). Nie mam zamiaru podejmować jakichkolwiek decyzji pod wpływem chwili i angażować się bardziej niż mi się chce

. Obecnie sytuacja wygląda tak że nie byłem pewien na 100% czy jednak jakiś kot nie został u mnie na strychu więc zostawiłem miskę z jedzeniem na noc i zrobiłem zdjęcie, ale nic nie ubyło. Za to miska na wspólnej części strychu została przez noc wylizana do zera, a żadnych innych kotów tam nigdy nie widziałem. Zrobiłem im dzisiaj prymitywny domek ze styropianu z jakąś kołdrą w środku i niech sobie tam żyją i na tym moja pomoc się kończy (no jeszcze będę im nosił żarcie i postaram się zaangażować kogoś na naszą nieobecność). Nie mam czasu ani nawet chęci by robić cokolwiek więcej, żona by pewnie chciała, ale ze względu na to, że mamy małe dziecko to na pewno nie będzie mogła. Uważam że mogłyby znaleźć lepszy dom niż strych, bo wiadomo, że z każdym dniem szanse na oswojenie są mniejsze. Uważam, że wszelkie fundacje właśnie po to powstały więc nie mam zamiaru się zajmować tym osobiście, bo zwyczajnie mi się nie chce aż tak angażować. Pozdrawiam