
Żeby nie było za różowo -niechcąco trochę zepsułam Kotka... Nie wiem, czy pisałam, ale Kotek jest trochę felerny. I nie chodzi wcale o zeza, bo prawie już go nie widać, chyba że futrzak jest bardzo śpiący, ale o futerko. Kilka lat temu na bokach zrobiły mu się najpierw jakby otarcia, które wzięłam za ślady przeciskania pomiędzy kratami w oknie do sasiada. Ale otarcia wcale się nie goiły, tylko robiły się coraz większe, niegojące się rany. Strupy zasychały by znów się za chwilę jątrzyć. Nie mieliśmy pomysłu z Doktorem co jest powodem i jak to leczyć, bo nic nie pomagało. Dopiero srebrny spray wysuszył rany, dziury zaczęły się goić i wszystko pokryło się nową, cienką, jakby papierową, różową skórką. Ale nie sierścią... Z przodu nie widać tego, ale kiedy Kotek przycupnie napuszony, to na kolanach (?) ma łyse, różowe miejsca. Dobrze, że ma wyjątkowo gęstą sierść, która maskuje te ubytki - na Eli, przy jej delikatnej, jedwabistej sierści dziury świeciłyby z daleka.
No a ja mu dodalam łysinę na ogonie! Nie zauważyłam, że siadł za mną, cofnełam się, przydepnęłam sierść na ogonie - kot uciekł a na podłodze został futrzany skalp... Kot paraduje teraz z łysyem, kilkucentymetrowym paskiem na ogonie. Ciekawe, kiedy mu to odrośnie

A co do dziur na bokach - wyszukałam, że moglo to być spowodowane alergią na antybiotyk. Pojawienie się ran zbiegło się z leczeniem go z zapalenia pęcherza, ich umiejscowienie jest zblizone do miejsc, gdzie dostawał zastrzyki.
Bo Kotek, choć wygląda na wielkiego macho i bandytę, to naprawdę jest kruchy i delikatny.