» Pt mar 18, 2005 11:30
Po przeczytaniu licznych wypowiedzi w sprawie tragedii Joanny postanowiliśmy również zabrać głos - aby sprostować wiele nieścisłości. Nie będziemy polemizowali z faktami. Ale nie możemy przemilczeć bardzo niejednokrotnie niesprawiedliwych, a nawet okrutnych wypowiedzi. Nasze słowa kierujemy głównie do osób, które Joanny nie znały, nigdy u niej nie były, nie widziały przytuliska ani przed jej śmiercią, ani po - ale mają za to najwięcej do powiedzenia.
Wstrząsnęło nami stwierdzenie: "Dobrze, że tej kobiety już nie ma, dobrze, ze zakończyła się gehenna tych zwierząt". Blue pisze, że to było piekło dla kotów i psów. Ci "sprawiedliwi sędziowie" nie wiedzą zapewne, że latem Joanna odkryła, iż sąsiad wyłapuje jej koty na skórki. Zawiadomiła TOZ, a TOZ zawiadomił policję. I oczywiście na tym się skończyło. Policja umyła ręce, wszyscy obrońcy zwierząt też - i Joanna została sama z problemem. To też Jej wina? Ze strachu o życie zwierząt postanowiła ich nie wypuszczać z domu. Czy słusznie? Pewnie nie, ale kto Jej wtedy pomógł?
Nie była przeciwniczką kastracji. Może nam powiecie, jak miała to robić z 400 zł renty? Sama nidojadała, wydawała wszystko na zwierzęta, głównie na jedzenie i leki - gdzie wtedy były organizacje, fundacje i "jedyni sprawiedliwi"? Canis co prawda zaoferował talony na kastrację, ale te zwierzęta trzeba było jakoś do Warszawy dostarczyć. Kto się zgłosił z transportem? Joannie pomagała matka staruszka ze swej emerytury (cóż za bogactwo!) i parę osób (niezamożnych, nawiasem mówiąc), z którymi utrzymywała kontakt. Nie jest prawdą, że znajomi podrzucali jej wciąż nowe zwierzęta - przecież wiedzieliśmy, że jest jej ciężko i nie mogliśmy pogarszać jej sytuacji. W miarę możliwości pomagaliśmy jej finansowo - ale to wciąż było za mało... Pani Anna Wydra pisze, że nikt Canisu nie powiadomił o trudnych warunkach, panujących u Joanny. A czemuż to Pani Wydra nie zadała sobie trudu i ani razu Joasi nie odwiedziła - chociażby w celu sprawdzenia, jak się miewa "ukochana suczka Sonia?". Powtarzam - nie dyskutujemy z faktami. Ale nie możemy pozostać obojętni na to, jak obarcza się winą za wszystko Joannę. Nikt z Was - tak święcie oburzonych - nie ma pojęcia, co Ona robiła dla zwierząt przez całe lata. Skupiliście się jak stado hien nad ostatnimi, tragicznymi miesiącami. Obarczacie ją odpowiedzialnością za całe zło i nie jesteście w stanie obiektywnie ocenić sytuacji.
Tak to dziwnie bywa, że do krytyki zawsze znajdzie się wielu chętnych, ale do czynnego działania i pomocy - już niekoniecznie... Jakoś Wam umknęło, że Joanna została ZAMORDOWANA, jakoś wasze święte oburzenie nie zmierza w kierunku zorganizowania akcji obywatelskiej w celu wywarcia nacisków na policję i prokuraturę, aby znaleźli mordercę (który wcześniej powiesił jej psa!). Nie oczekujemy od Was odpowiedzi. Nie będziemy odpowiadali na Wasze kolejne zarzuty - teraz to przeceż bezcelowe. Chcieliśmy tylko, zebyście nie traktowali Joanny jak okrutnej, bezdusznej obłąkanej, ale jak kogoś, kto pogubił się w życiu, nie wytrzymał presji środowiska i osamotnienia, ale rozpaczliwie pragnął pomagać zwierzętom - aż do końca...
I jeszcze na zakończenie, żeby wszystko było jasne: jestem jednym z tych, którzy w niedzielę sprzątali dom Joanny i jednym z tych, który usiłował jej pomóc.
Podziękowania Pani Wydry za niedzielną akcję były skierowane niekoniecznie do najwłaściwszych osób. A zatem informuję, że ogrom tytanicznej pracy wykonała Pani Doktor Agnieszka Kańska, Joanna Kołodziejska, Agnieszka Kowalczyk, Pani Danusia Skarbek i piszący te słowa - Leszek Petrus. Skoncentrowaliśmy się na sprzątaniu i łapaniu zwierząt, na ich szczepieniu i opartrywaniu. Nie marnowaliśmy energii na robienie zdjęć i nie płakaliśmy publicznie na forum, że samochód spędził dwie godziny w myjni, aby nie śmierdział po transporcie kotów.
Jeżeli ktokolwiek chce wiedzieć NAPRAWDĘ jak przez ponad pięć lat Joanna zmagała się z losem w swoim przytulisku - podaję mój numer telefonu i służę wszelkimi informacjami - obiektywnymi: 501 782 710.
Grażyna i Leszek Petrusowie - przyjaciele Joanny.