I nastał dzień drugi - wyprawa do konsulatu.
Wbrew oczekiwaniom była łatwa to wizyta, lekka a nawet przyjemna.
Po drodze chwilami nie padało tak strasznie, więc fotek trochę mam.
Z przystanku metra wychodzi się wprost na Big Bena, jakoś szans nie miałam, by mu pstryknąć fotę od przodu. Za to obeszliśmy Westminster i od tyłu do złapałam. W połowie, bo się chował huncwot.
Potem szliśmy sobie obejrzeć katedrę Westminsterską. Najważniejszy kościół katolicki w tym kraju.

smaczki po drodze.
tak tak HagiąSofią pachnie mocno.
oczywiście z przodu nie zrobiłam fotki, bo przecież rozpadać się musiało. A w środku przepięknym mozaikom nawet się nie zdołałam przyjrzeć, bo potomstwo zepsuło mi humor.
widać, co widać.
Metro fajne jest, ale jak się jest w pełni sprawnym. Osoby na wózkach, no cóż... Nie wszystkie dworce są przystosowane - mieliśmy do wyboru albo taszczyć Starszą na wózku po schodach na dół, albo szukać innego dworca. Za to na wodnych autobusach żadnego problemu nie było, i znacznie większa frajda.
nie wiem co to jest, ale mi termicią budowlę przypomina czy tam inne oko-na-maroko.
a to Hilton TwoTrees, który funduje przeprawę promem na druga stronę Tamizy.
toto mi w nocy spać nie dawało! Świeciło jak diabli zza rzeki.

widoczki z river-busa. Tower Bridge, kościół św Pawła, Big Ben, London Eye. Jak widać.
dworzec Waterloo, autobusy, metro, pociągi, rowery. co kto chce.

No i strasznie dużo samolotów tuż nad głową lata.
Mieszkam w wojskowym okręgu, więc odrzutowce mi nie straszne, codzienne manewry na poligonach też nie z użyciem ciężkiego sprzętu też nie. Ale taka ilość samolotów rejsowych latających całą dobę
