marta-po pisze:Lubi sobie podjeść . . .
Oj lubi. On taki pluszowato-miśkowy jest. Ma wiele, wiele uroku w sobie. U nas był krótko.Adopcja była wymarzona. Pierwszy telefon i to było to.
Serdecznie dziekuję za gadzety jakie do nas dotarły. I za pieknego glinianego kota.
Mamy tydzień wetowski. Ciągle któryś jedzie. Albo badania, albo choroba, albo szczepienia... Ciągle coś. Mila weta zaliczyła i utoczono jej krwi deczko spore. Zanim obejrzałam wyniki przyszedł sms od wetki "Mila zdrowa jak koń tylko krówa za gruba jest ". A to jest tylko całe 4,5 kilograma
małego kota. O drobnych łapkach i buzi za to z wielkim brzuszyskiem . Wteka nadal pamięta jej kastrację. Znaczy się wykopaliska jakie musiała przez słoninę kocią robić by do środka kota sie dostać. A potem te wykopki trzeba było załatać.
Kocia co ja kilka tygodni łapałam trafiła wczoraj pod nóż. To ta od polegującego kadłubka i kota Hitlerka. Janusz łapkę przywiózł. Bez słowa dostarczył. Udałam ,że pytającego wzroku nie widzę. Łapka to łapka. Druty, druty jeszcze raz i ... druty.
Po 4 wychodzę. Nie śpi juz mężulek

. A cichusio byłam. Nawet Tami nie zjechałam słownie za łażenie po garach.
Sie utachałam bo to kawał drogi.
Kotka była. Drzwi posłaniowe puste jakiś czas są . Znaczy się te od kadłubka.Kotka regularnie przychodzi.
Pod krzaczkiem druty postawiłam.
Serdeszka, wątróbka, żołądeczki... Koktail zapodano.
Wlazła.Szamie rzucone malowniczo okrawki. Idzie ku zapadce.
Ooo, myślę, jakoś łatwo idzie.
Myślenie mi szkodzi co każdy wie.

Czasem zapominam. W tej samej chwili kocia zwolniła. Jakby moje radosne w mózgu ględzenie usłyszała. Łapniką chudą wydłubuje nad zapadką jedzenie z miseczki. Łuk fikuśny robi z marnego ciałka. Usiadła sobie w środku i niebo ciemne przez kraty ogląda. Malunia jest bardzo.
Ooo, jaki piękny zarys. Ooo, łapkę sobie umyję , pod ogonek zajrzę...Eeee, nie będę się mordowała z wybieraniem .Wychodzę. Wyszła.
Po mnie pot leci. Drepczę delikatnie ku sprzętowi.
Wątróbka, serduszka, nereczki, mięsko wieprzowe (wołowego nie tyka) ... Koktail zapodano.
Idź cholero bo ci jaja urąbię syczę do chętnego na podroby stołownika w czarnym futrze. Tylko łapkę miałam bo tylko tyle donieść mogłam. Cholernik dzioba rozdziawił bo z reguły miła jestem.
Poszedł.
Weszła znów. Zbiera troskliwie kawałeczki. Zatrzymała się przy zapadce ponownie. Robię krok rozważając czy dolecę przed jej wyleceniem

i zapadkę zatrzasnę.
Nie dolecę bo gadzina czujna jest. Zamarłam sepleniąc do niej słodziuno
żryj,żryjjj..A ona siedzi, paznokcie ogląda, wydłubuje z sufitu zawieszone resztki.
Wyszła.
Drepczę do łapki. Przesuwam kartonik tak by jej lakier się nie obtarł na metalowej podłodze.
Wątróbka, mięsko, nereczki... Koktail zapodano.
Capię jak rzeźnik. A raczej moje palce.
Martwię się bo zaraz psy wyprowadzą, ludzie do pracy pójdą...
Weszła.
Drepcze. Pazurki gładko idą po kartoniku. I... zamykluk.Jest.
Drze ryja.
Asysta dwóch głodomowrów zwiała. Szybko prześcieradło narzucone zostało. Cisza błoga tylko skrobanie słychać. Jeszcze opaski zaciskowe zaplątać coby mi się nie wyrwała po drodze. Sama myśl ,że wyśliźnie się w nieznanym jej terenie powoduje ciarki na grzbiecie. Łyk wody (mój) , wdech , łapka w objęciach ląduje. Idę. Telepie się ciałko w niej.Ale idę.Łapiemy rytm.
W połowie drogi zrezygnowałam. Chowam honor w kieszeń i dzwonię do TZ-ta. Trudno, najwyżej obudze go. Odebrał od razu.
Nie śpisz, dziwię się. Ale ciągnę dalej nie dopuszczając do głosu.
Złapałam. Mam. Tyle czasu . Za 15 min dojdę ... chyba.. bo sił nie mam a ona kręci się. Bądź na dole to wstawimy kota do bagażnika. Nie ma sensu tak rano wnosić na górę.
Gdzie jesteś do przyjadę I przyjechał. Furia ranna (pewnie nie wyspał się

) oczy błyszczące (połakał z radości)
Kto zna Janusza ten wie jak on oczyskami wywraca.
Miałaś nie łapać.
Ano miałam .Ale nie o tej kotce mówiłam.
A o której
Ano o tej od lichej karmicielki
...
A kto ja zawiezie?
Nooo, ty
Ja? nic nie mówiłaś
Mówiłam
Kiedy
Ze 4 tygodnie temu będzie Cisza ranna nasze pogadywanki roznosi. Syczę by zamilkł bo kota wystracha. W między czasie łapka ląduje wraz z torbą kateringową w bagażniku. Wystarczyło jedno spojrzenie na biedę by TZ zamilkł. Jedziemy . On kręci głową , ja milczę. Tylko seplenię cichutko po drodze ,że może podjedziemy pod spaleniznę bo dziś tam jeść nie dostały kociska .Jedziemy. Ja idę w plener on pali.
Ja idę do pracy on jedzie z kotem.
Życie TZ nawiedzonych bab jest ciężkie. Zawsze mu się zagospodaruje czas urlopowy.
Cieszę się ,że dziewczynka złapała się. Marnie wygląda. Smutno mi, bo zaufanie jej nadużyłam i wielki stres zafundowałam. Ostatnio mnie zagadywała często. Gdyby na czas wyłapano matkę i maluszki byłaby piękną kociczką do adopcji. Ludzie tłukli by się o nią i jej rodzeństwo.To już 4 miot od "kotki rodzicielki".
Ale karmiciele różni są.
Nie mam sił z tą współpracować .A nie mam chęci i zasobów by karmić powiększające się stadko. Zgarnęłam z tego miejsca ponad 10 kotów w tym dwa mioty z 6 dziewuszkami. Wczoraj, tłumaczyłam tozowskiej pani, że nie będę chodzić tam i pomagać dopóki karmicielka nie zacznie się ogarniać i dawać kotów do kastracji . Reakcja była fajna. No masz rację, znów urodzi i będziesz musiała! kolejne koty wyłapywać i domu szukać. Nie, nie będę wyłapywać i nie, nie będę szukać. Nic nie muszę. Dostaje owa pani pomoc z tozu więc niech toz zacznie działać w tym kierunku. Bo na michy tylko dla tej jednej im nie wystarczy.
W nocy dostaje sms-a od karmicielki
Kiedy ma kotkę łapać
Dziś wsio załatwiłam. Czekamy na kota i na telefon.
Po raz kolejny.