gatiko pisze:ASK@ pisze:Dlaczego ją zostawiliście tam? Jeśli umierała ....
To mnie przeraziło ... Znaleźć w końcu kotkę, zobaczyć w jakim jest stanie i ... pójść do domu ( we dwoje),żeby położyć spać córkę. A kotka, została sama !![]()
Gotuje się we mnie ... krew mnie zaraz zaleje. Nie jestem w stanie pojąć, JAK można ją było tam zostawić SAMĄ
WIESZ, że ta kotka jeszcze żyła?
Mnie, z opisu wygląda, że opiekunowie uznali, że jest martwa.
Zatem wrócili do domu, odprowadzić dziecko i nie wiem? zabrać jakiś kartonik, ręcznik, kocyk, żeby zabrać martwe zwierzątko?
Poruszył mnie ten wątek, bo rok temu, dokładnie o tej porze roku walczyłam o mojego najukochańszego kota i do tej pory jeszcze się z żałoby nie otrząsnęłam.
Borys zachorował po długim weekendzie majowym. Rozpoczął się wtedy remont elewacji w bloku i stres został uznany za przyczynę niedomagania kota. Od razu kot do weta. Pełna diagnostyka. Krew, mocz, kał, USG, RTG.
Nic. Wyniki ok, kot się wylizuje i chudnie. Kolejne badania. Kolejne sugestie. Pierdylion moich telefonów do znajomych kociarzy, do znajomych wetów. Konsultacje. Kolejne badania. Echo serca u specjalisty z Warszawy, kolejne echo- u specjalistki z Wrocławia. Nic. Badania wszystkie od początku. Leczenie przeciwlękowe, przeciwstresowe. Może niedoczynność przytarczyc?- leczenie w tym kierunku. W wrześniu (piąty miesiąc szukania przyczyny choroby)- diagnoza: chłoniak.
Guz był umiejscowiony dokładnie za pęcherzem, który do badań z założenia miał być pełen.
Wyszedł w badaniu, gdy kot był juz bardzo chudy, guz bardzo duży i pęcherz pusty, bo wcześniej wet pobrał igłą mocz do kolejnych badań.
Po diagnozie Borys żyl jeszcze 3 miesiące.
Strasznie ciężkie, opieka paliatywna, wisiałam nad nim 24 godz na dobę, karmiąc z ręki, czasem ze strzykawki.
Mam możliwość, bo pracuję z domu, ale nie ruszałam się od kota na dłużej niż 2-3 godziny.
Zrobiłam wszystko?
Koty mam od ponad 20 lat, na miau jestem ponad 13 lat.
Borys, gdy umierał miał niecałe 13 lat.
A ja mam do siebie ogrom pretensji, żalu, wyrzutów. Co jeszcze mogłam zrobić, czego nie zrobiłam, co zaniedbałam...
Mimo że, na rozum, zrobiłam wszystko. Mimo że wydałam na diagnostykę dobrych parę tysięcy, co z tego, skoro kotu nie pomogłam. Na ROZUM zrobiłam wszystko. Bo ja tę wiedzę miałam. Z miau m.in. Z wielu lat na forum i ze śledzenia wielu historii kocich, z wieloletnich kontaktów z mądrymi wetami. Nic więcej nie mogłam zrobić.
A MIMO TO, mam wyrzuty sumienia, mam żal do siebie, płacz na końcu nosa i do dziś nie jestem w stanie oglądać zdjęć.
Mimo że z poziomu mojej obecnej wiedzy (i wiedzy moich wetów oraz wetów konsultantów) zrobione było wszystko, co się da.
Dlaczego o tym piszę?
Bo mam wrażenie, że autorka wątku robiła co się dało z jej poziomu wiedzy.
To, że nie miała większej wiedzy? Ba, że wiedzę miała prawie zerową, "powszechną", powiedziałabym... Zerowe doświadczenie?
Pech, źle się stało, dla kota tragicznie, ale...
Każdy z nas kiedyś zaczynał wiedzę nabywać.
Ważne, żeby zdać sobie sprawę, że wiedzę trzeba uzupełnić, uczyć się opieki nad zwierzęciem, które przyjmuje się pod opiekę.
Tylko mało kogo zachęci się do przyjęcia wiedzy nagonką i napadaniem.
Dziękuję Alienor, mądrze napisała.