Witajcie
Tosia od wczoraj nie kichnęła.
Ja się źle chyba wyraziłam - Tosia nie ma zaropiałych oczek i kociego kataru. Po prostu sporadycznie kichnie.
Ale... dla kogoś kto stracił kota w 3 dni, nawet godzinna apatia może być powodem do paniki.
Przed wczoraj Tosia kichnęła, a co dzień po przebudzeniu miała małą zaschniętą ropkę w oczkach ( Kitusia też tak ma i Marysia), jednak Tosia jest mała - i w mojej głowie zrodziła się obawa: a może to nie jest zwykłe kichnięcie - dodałam dwa do dwóch i się przeraziłam.
Byłam u weta w ostatnich dwóch tyg często - z Marysią i bez kotów też. Tosi nie brałam, bo przecież było mówione, że kot może coś podłapać u weta, więc jak nie ma konieczności to nie powinno się kota narażać na zarazki. Mówiłam, że Tosi zdarza się kichnąć i pytałam czy z nią przyjść. Wetka powiedziała, że nie ma potrzeby i żeby podawać syrop na odporność. Powiedziała, że jak nic poważnego się nie dzieje to mam nie przychodzić przed upłynięciem miesiąca - przesunęła nawet o tydzień szczepionkę. Powiedziała, żebym wszystkim trzem kotom podawała syrop na odporność i żeby włączyć feromony - i niech się koty przyzwyczają do nowej sytuacji i odstresują przez miesiąc i po tym czasie dopiero mam przyjść z Tosią.
Tosia nie jest chora - po prostu czasem kichnie.
Dobrze wszyscy wiecie, że na najmniejsze tylko wątpliwości, nim napisałam coś na forum, już siedziałam u weta w poczekalni.
Uchodzę na forum za osobę, która bardzo się przejmuje - tak jest - nie wiem czemu z roku na rok mam coraz miększą skórę.
Nigdy nie napisałam nikomu tekstu, który mógłby kogoś urazić.
Moja panika bierze się stąd, że leczyłam Maciusia normalnie - miał co roku badania krwi. W pewnym roku wyszło, że ma podwyższone parametry wskazujące na choroby nerek - zalecono dietę. Po roku na kontroli krwi okazało się, że dieta pomogła i świętowaliśmy z wetką ozdrowienie Maciusia. Do dwóch tygodni później Maciuś odszedł. Na tydzień przez odejściem stał się apatyczny i schudł. Na 3 dni przed odejściem, byłam u weta (po weekendzie) i Maciuś już wyglądał źle - miał kroplówki. Ja nie wiedziałam, że to jest coś złego, myślałam, że będzie wyleczony. Chodziłam z nim do weta i pokazywałam mu po drodze kwitnące kwiaty i gołębie - a mój Maciuś cierpiał w bólu, a ja go nosiłam na rękach. Na drugi dzień po kroplówce Maciuś wyglądał lepiej a na trzeci dzień jeździłam z nim taksą na badania, rycząc po drodze i na koniec dnia Maciuś odszedł na stole operacyjnym. Przyczyną był rozlany rak na narządach wewnętrznych.
Od tamtej pory, po tym jak wiem teraz jak szybko można stracić kota - jedno psiknięcie potrafi wywołać u mnie panikę. Dlatego jak tylko coś zauważę i nim zdążę podzielić się tym na forum, już siedzę u weta.
Tosi nie obwiniałam za choroby. Ale Marysia mocno to przeżyła - nawet wetka powiedziała, że koty mogą to odchorować, ale że dojdą do porozumienia. Mogę powiedzieć, że mam już trzy koty a nie 2+1, bo Marysię stres opuścił, koty spędzają czas razem i nawet powoli się gonią, albo raczej szybko.
Wczoraj Tosia pogoniła po kolei dwie starsze ciotki. Obie biegły zadowolone machając nogami, a nie rozpaczliwie i przy ziemi. Marysia się już czuje lepiej od jakiegoś czasu o czym pisałam. Dokocenia przeszłam dwa wcześniej i oba tak wyglądały - stres, choroby, co chwilę wizyty u weta.
Marysia przeszła wyrzucenie z domu na podwórko - 1,5 roku nie miała dachu nad głową. Myślę, że ona poczuła że znowu może stracić dom, ale nic takiego się nie stało i powoli odzyskuje spokój ducha. Marysia też zaczyna zauważać plusy Tosi - że np mogą się gonić po mieszkaniu. Tosia zaś dużo uczy się od starszych.
Na tą chwilę mogę powiedzieć, że Marysia jest taka jak była wcześniej. Wprawdzie bardziej obserwuje zabawy Tosi niż sama się bawi, ale i tutaj wykazuje już chęć zabawy.
Tosia to nieodrodna córa Kitusi - wczoraj poszłam do sypialni wieczorem i Tosia bawiła się kurczakiem na moim grubym sypialnianym dywanie

Wiadomo, że z dywanu smakuje najlepiej...
I właśnie się zastanawiam czy mimo brzydkiej pogody brać Tosie dziś do weta z powodu sporadycznych kichnięć... lepiej zadzwonię i zapytam wetkę.