Wróciłam do domu, kąpiołka i do pracy. Faktycznie z kotami nie było żadnego problemu, najbardziej darł sie maluszek który jechał do Berni

Odiś całą drogę mruczał, Albert pojękiwał , Maru udawał że syczy. Zero rzygania, sików czy innych wydalin mimo że dostały ode mnie trochę chrupek w trakcie jazdy ode mnie. Trochę na miejscu było problemów bo Pan nie miał żadnego potwierdzenia że ja to ja, miało być nagrane na pocztę bo ponoć nie odbierali telefonu. Kontaktowałam sie z hotelikiem , że będę wyjeżdżać ok 7 więc najpóźniej 10-11 powinnam być na miejscu gdyby coś później to zadzwonię. Właścicielka powiedziała że rano ich nie nakarmi, daje jesć dopiero jak posprząta. Pani zrozumiała że będę o 11.00 i żywej duszy w hoteliku nie było/ mieszkają gdzie indziej/. Państwo dojechali po 9.00 po moim telefonie i na moje pytanie czy mam iść za nimi usłyszałam- Dobrze by było.... Pan porobił zdjęcia mojego dowodu i powiedział że jak ktoś będzie mieć pretensje że wydał koty to wyśle do mnie no i dodał że żadnej poczty ani sekretarki na numerach nie mają a koty przywiozła córka. Oddali również resztę jedzonka. Dzwoniłam do Villena ale nie odebrał , a potem jak już wyjechałam z kotami to zadzwoniła do mnie na mój numer Jego córka, że wyraża zgodę żeby hotel mi wydał koty sądząc że dzwoni do hotelu bo taki numer otrzymała. Dałam właściwy miała potwierdzić. Natomiast Agata była cały czas ze mną na gorącej linii telefonicznej dopytując się co i jak z kotkami, wszystko pięknie przygotowane na przyjęcie kawalerów

Machnęłam 310 km , bramki na autostradach i w kwestii formalnej- bez zwrotu kosztów- zrobiłam bo tak chciałam i tyle.