Ranek goowniany.
Nie dośc ,że spać sie chce. Nie dość,że Mała Diewunia nie przyszła na leki. Nie dość ,że czym więcej kiciałam na parkingu tym mały kotek szybciej spierniczał. Nie dość ,że prawie sie spóźniałam w godzinowym wyliczeniu przygotowań do pracy. To jeszcze Rudolfa rzygać zaczął. Bladym , no prawie, świtem znalazłam wymiociny.Sprzątnęłam nie bardzo wiedząc co i jak. Ciężko je było oderwać od podłogi. Upał prawie przyspawał do terakoty.
Ale dzionek trwa dalej. Po powrocie z obchodu, ablucjach i fiokowaniu się już prawie wychodziłam. Ominęłam jeszcze wzrokiem swoje odbicie w lustrze.Złapałam klucze i zatrzymałam się. Coś arie uskuteczniało.Coś wyciągało wysokie tony w słowach mi nie znanych.Wahanie. Iść, zignorować. Czy wrócić i solistę szukać. Późno już. Ale opcja drapania haftów po powrocie przeraziła mnie. Idąc za solówką trafiłam na Rudolfa. W jego pobliżu dopiero zrozumiałam co delikwent jojczy.
Będę rzygał nieee poradnie. Gdzie popadnie, gdzieee popadnieee
Gardło sooobie dziś wyplują. I mieszkanieee obsmarujęęęęęęę
A ty laaaalka przy mnie stójjjjjjj
I posprzątaj rzyg móóóóóójjjjI tak śpiewał .I tak zrobił jak zaśpiewał. To sobie tutaj chlustnął. To tam zaznaczył. Spedzony z dywanu pobiegł w dalsze rejony . Latałam zanim ze ścierą papierową i odkażaczem. Słowa mało wybredne wylewały się z ust moich. Zegar tykał. Delikatne rączki ubabrałam sobie dokładnie. Pilnowałam tylko by odzienie się nie poplamiło. A ten urządzał koncert i pluł kłakami.
Wpadłąm do łązienki jak już wsio zebrałam. Wrzuciłam do sedesu , spłuczkę nacisnęłam i zamarłam. Cholera jasna! Jasna cholera!!! Podwójna, potrójna... zapcha się? Nie zapcha się? Uff, spłynęło. Gapiąc się na umykający wir wody poczułam parcie na pęcherz mój umęczony. No, nie dojdę. Zakuwetkowałam. Spuściłam wodę i klapę opuszczam. Co by koteczki się nie basenowały. Jasna cholera. Cholera jasna. Nie spłynęło. Gapie się. Poziom wysoki. Zostawić? Zdjęłam kurteczkę. Chwila wahania i walki z obrzydzeniem. Łapkę delikatną wciepałam w wodę zimną. Gmeram i gmeram. Prawie do paszki ogolonej poziom doszedł. Prawie ramiączko cud cyckonosza sie moczy. Uff... Wyszarpałam to coś co zablokowało . A wiecie co. Rudzikowe ręczniki. Radość wielka bo szum poszedł i dno zobaczyłam. Obmyłam się, odkaziłam i klozetowo radośnie poleciałąm do pracy. Lot to bardzo wyrażenie na wyrost. Ale łądnie brzmi

.
Goowniano sie dzionek zaczął.
