Bombuś po moim wczorajszym wyjściu do pracy zaszył się pod łóżkiem. Nie jadł, nie pił, nie kuwetkował, chociaż jak się szykowałam, to jeszcze mi "przeszkadzał". Zauważyłam, że coś jest nie tak po powrocie z pracy, bo mnie nie przywitał - co NIGDY wcześniej się nie zdarzyło. Nie chciałam kota na siłę wyciągać, bo bywały już lepsze i gorsze dni. Gdzieś koło pierwszej w nocy, wychylił główkę spod łóżka, ale jak zauważył, że mu się przyglądam, to znów uciekł. Z samego rana dzisiaj pojechaliśmy do lecznicy. Węzły ma już bardzo obłożone. Oba te przy żuchwie i powiększone podkolanowe. Dostał kroplówkę glukozową, żeby się nie odwodnił i leki przeciwbólowe. Jeśli dziś po powrocie z pracy nie będzie poprawy, to chyba następna wizyta u wetki będzie już ostatnią. Nie ma za bardzo jak mruczuniowi pomóc. Nie chcę przegapić tego momentu, w którym kot zacznie cierpieć

trzeba będzie schować egoizm w kieszeń i zrobić to, co najlepsze jest dla niego. Ostateczną decyzję zostawiam wetce, bo nie jestem obiektywna. Zrobię dziś trochę zdjęć, chociaż Bombuś nie wygląda już dobrze - zrobił się chudziutki. A taki był jeszcze miesiąc temu kawał kota.
