Prawie północ. Powinnam złapać te parę chwil snu. Ale lepiej pisać, siedzieć, robić cokolwiek - niż zgasić światło i dać szansę ciemności. Nie myśleć. Nie widzieć oczu.
Poranek zaczęłam od odkrycia narastających problemów z Olchowcem. I dość zabawnych scenek z Otwockimi, które chyba jednak są nieco starsze niż je oszacowałam na początku. Flagowe są od nich DUŻO mniej rozwinięte. W międzyczasie wyzwanie: dodzwonić się do rejestracji przychodni. udaje się. Ogarnąć dom, kuwety w mieszkaniu, nakarmić maluchy, jakieś tam zakupy, plac zabaw. Zaczynamy normalny dzień. W zasadzie spodziewam się z grubsza spokoju, 2 wolontariuszek. I tylko ewentualnie jednej trudniejszej sprawy formalnej.
Przyszła pierwsza wolontariuszka. OK, podałam je priorytety na dziś, ruszyła do boju. Po chwili SMS że wybiera się dwójka następnych, takich co przychodzą sporadycznie. OK, spoko. Telefon, że wpadnie mój przyjaciel. Super, pomoże podwiesić sufit

Telefon w sprawie jakichś kociąt na strychu, od pani mocno trudnej w kontakcie. OK, załatwiam ile się da, przekazuję prośbę dalej. Musze w tym celu napisać długi mail zeby opisać co i jak. K. walczy z glazurą, konsultujemy co jeszcze trzeba kupić. Telefon o kocie z wypadku. Dobrze, proszę przywieźć. Przychodzi druga wolontariuszka, wspólnie przestawiamy nieco klatki, zaczynamy jakieś tam działania w kociarni. Przyjeżdża kot z wypadku, w dodatku ciężarówką na 3 miejsca, z czego 2 są zajęte. No to wysadzam jednego pana u siebie w ogrodzie, wsiadam ja i wolontariuszka, jedziemy do lecznicy. Na szczęście szybko to idzie. Wracamy, pod płotem już stoi nieco zdezorientowany pan z ciężarówki, po drugiej stronie stoją już ludzie czekający na wydanie sprzętu. Wysiadamy, zapisuję telefony panów, zwalniam ciężarówkę. Wolontariuszka wnosi kota do domu. Ja wynoszę sprzęt, udzielam instrukcji łapania i odwracając się widzę już L. przywożącą sprzęt z innej akcji. Wnosimy sprzęt, gadamy chwilę o tym miejscu łapania. Piotr przerzuca zdjęcie RTG do jpg zeby wysłać je mailem do neurochirurga. Opisuję co wiem. Oddzwania, każe mi wykonać jeszcze jakieś testy czucia. Kończymy rozmowę z wyrokiem. Po chwili przychodzi mail wymagający pilnej interwencji papierowo-formalnej, ale taki z gatunku podnoszących ciśnienie. Dzwonię do A. żeby sprawdziła sprawę. Dzwonię do naszego weta by powiedział co myśli o tym kocie. Potwierdza wyrok. Dzwoni O., że złapała kotkę od moich kociąt, ale że są kolejne kociaki które należy zabrać. Na terenie jest już A., którą angażuję do kolejnego poprzestawiania klatek żeby się zmieściły. Dzwonię do panów z ciężarówki że kot do uśpienia. Telefon w sprawie zdjęć do wrzucenia na facebooka. Przekazuję sprawę A. W międzyczasie jakoś M. wychodzi, wszyscy wolontariusze też. Zostaje A., z którą dalej sprzątamy. A. znika. Zaczynam obchód zastrzykowy. SMS w sprawie oczekiwanej od rana, raczej mało miły. przekazuję sprawę I. A. oddzwania że sprawdziła sprawę z maila i że O. pomoże ją zamknąć. O. przyjeżdża z matką kociąt, nowymi kociakami, zabiera jedną kotkę do wypuszczenia i Puchatka na eutanazję. Kończę obchód medyczny. Gdzieś w międzyczasie zdążyłam odpisać na kilka maili. Odbyłam też ileś tam rozmów z różnymi osobami, od bardzo bliskich po kompletnie obcych. Nie, nie wszystkie rozmowy pamiętam. Wiem, że podałam wszystkim kotom właściwe leki. I pamiętam oczy Puchatka który patrzył na mnie gdy odjeżdżał na egzekucję. I nie wiem czy rozumiał, że nie mogłam mu pomóc. Nie mogę zasnąć, boję się tych oczu.
Czekam teraz by kotka podeszła do swych dzieci. Niech je rozpozna i przygarnie, proszę. Niech im przynajmniej masuje brzuchy. Proszę.