Na dworze jest tak sobie - niby nie zimno, ale czarne chmury wciąż wiszą. Do chirurga nie załapałam się na numerek, więc jutro idę raz jeszcze, pani laryngolog bez daty też nie było, więc jutro idę (na szczęście ona o 8ej, chirurg od 11ej). I zimno mi jest ciągle i łapankę będziemy z panią z targu uskuteczniać, bo kot chodzi źle z tyłem - możliwe że mu ktoś zrobił kuku. Wolnozyjący - zobaczymy jak będzie z łapanką i leczeniem. A poza tym wszyscy śpią.
Edit: pani od chleba powiedziała, że chodzi tam biało czarny kotek, który ma coś z łapką nie tak. Przyszłam łowić - nie było go, mimo że o tej porze tam bywa. Wracając do domu widziałam go - mimo makreli wędzonej w transporterku szybko odtruchtał. Była z nim kotka bura (w ciąży? otyła?) i też się nie dała złapać. A w drodze do domu dokarmiałam jeża, który stał na środku drogi osiedlowej (po czym zwinęłam go do transporterka i wyniosłam do ogródka). Oraz dokarmiłam ponownie. I tylko mam wątpliwości, czy nie powinnam go zebrać i dzwonic do Mikołowa, żeby go zebrali?
To nie był dobry dzień.