Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Miałam wypadek.

blaski i cienie życia z kotem

Moderator: Estraven

Post » Sob maja 23, 2015 7:51 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Kiedyś pojechaliśmy z dziećmi w Tatry. Zosia miała z pięć lat i dobrze chodziła po górach. Żeby ją zachęcić i jeszcze bardziej zmobilizować, powiedziałam jej, że ona jest taka spryciula, jak puma amerykańska. Podziałało świetnie i przez dwa tygodnie nie słyszałam jęków, że bolą nóżki. Natomiast Zosia stanowczo zażyczyła sobie, żeby nazywać ją pumką. Tak więc pumką została na długi czas.
Wstałam dziś po szóstej, poszłam do kuchni, wzięłam proszki, nakarmiłam koty i w ramach doskonałej organizacji pracy zaczęłam sobie... przygotowywać obiad na później. Koty, wszystkie trzy, bawiły się w ganianego i karate. Chłopcy wstali, posłali łóżka, wysypali klocki lego i coś tam sobie budowali. Ja skrobałam kartofle, dzieci się bawiły i było mi tak szczęśliwie. Nagle z maleńkiego, Florciowego gardełka wydarł się ryk wściekłej, atakującej pumy. Naprężyła się do skoku, nagle wyskoczyła w górę i spadając, wgryzła się w puchaty ogon Gustawka. Coś mi się wydaje, że nastąpiła zmiana na stanowisku pumki amerykańskiej w moim domu.
Ostatnio edytowano Sob maja 23, 2015 10:57 przez lilianaj, łącznie edytowano 1 raz

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Sob maja 23, 2015 10:40 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Dziewczynka sobie chłopaków ustawia.Tyle ,ze za chwilę będzie piszczeć .Oj boli-biją :mrgreen:
Swoją droga rozruszało ci się kocie towarzystwo :wink:
Ciesze się ,ze juz ci lepiej.Właśnie myślałam jak się czujesz bo nie brzmiało najlepiej to co pisałas wczoraj.
Ostatnio edytowano Sob maja 23, 2015 19:24 przez Bunio& Daga, łącznie edytowano 1 raz

Bunio& Daga

Avatar użytkownika
 
Posty: 1917
Od: Pt wrz 19, 2014 11:37
Lokalizacja: Serock

Post » Sob maja 23, 2015 10:50 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

:1luvu:

lidka02

 
Posty: 15922
Od: Czw cze 09, 2011 9:22

Post » Sob maja 23, 2015 20:04 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Dwie pumki w domu ?!? O rany 8O

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Nie maja 24, 2015 19:01 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

http://paluch1.home.pl/system_kwarantanna.php
Skopiuję sobie link do schroniska, żebym za każdym razem nie musiała szukać. Patrzę sobie czasem na... pieski i marzę, że któryś z nich mógłby być dla mnie.
Nie łudzę się za bardzo. I tak jestem wdzięczna TŻowi, że się zgodził na Florcię. Teraz to jego ulubiona kotka. Wybacza jej nawet przeglądanie jego bardzo ważnych dokumentów i grzebanie w teczce. Uśmiecha się na widok Florciowej ekstazy w czasie lizania Bielucha z palca na moich kolanach.
Ten mój TŻ, to bardzo dobry człowiek. Pieska by też polubił, gdyby się wcześniej na niego zgodził. Myślę, że śmierć Maurycego uszkodziła go w odwrotny sposób, niż mnie: zachowuje rezerwę, żeby znowu nie cierpieć.
Byliśmy na wyborach i tym razem głosowałam na nie-myśliwego. Co niedziela słucham na TOK FM programu Doroty Sumińskiej "Wierzę w zwierzę" i niedawno było o polowaniach, co mnie skutecznie do wszelkich myśliwych zniechęciło. A z panią Sumińską czasem się zgadzam, a czasem nie, ale jakoś ją lubię.
Tak już mam, że przeważnie ludzi lubię i każdemu dobrze życzę. Czasem, co prawda, niektórym życzę nawrócenia, opamiętania lub pójścia po rozum do głowy, ale to też są dobre życzenia.
Dzisiaj jest dzień przywilejów dla Orbisia. Zabrałam go na balkon. Siedział na rączkach, albo kolanach z półtorej godziny i miał wtedy kino z pańcią. Poza tym dłubię sobie na szydełku kolejną serwetkę dla kurażu. To lepsze, niż joga.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Nie maja 24, 2015 19:17 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Panowie tak mają . Moj , jak odszedł mu na rękach Miluś krzyczał , że żadnego kota wiecej . Potem Mobi ... A po Lonię jechał do mnie do pracy z kolegą o 23 . I to jest jego ukochana koteczka . :mrgreen:
Moje siędzą na paapecie i oglądają gołębie na dachu sąsiedniego bloku .

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pon maja 25, 2015 15:38 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Paweł ma napisać opowiadanie ze związkami frazeologicznymi typu : lwi pazur, odważny jak lew, lwa paszcza, lwia część. Pisze o kuleczce mojej najpuchatszej - Florci. I coś czuję, że on napisze prawdę i tylko prawdę.
Wcześniej uczył się po kolei wszystkich ksiąg "Pisma Świętego Nowego Testamentu". Dobrze mu szło, póki nie utknął na Listach Apostolskich. No więc nauczył się, a potem przyszedł, żebym go sprawdziła. Wymienia, te listy,wymienia, bo to dużo wymieniania... O jednym zapomniał, o Liście św. Pawła do Filipian. Próbuję dziecię moje naprowadzić i podpowiadam:
- Pawełku, jest takie przysłowie: wyskoczyć, jak Filip z... W tym momencie Paweł radośnie mi przerwał:
- Już wiem, mamo! List św. Pawła do ... konopian.
No, tak, mój syn nieodrodny, jak zapomni, to zmyśli. A ile radości przy tym w rodzinie!

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pon maja 25, 2015 16:39 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

lilianaj pisze:- Już wiem, mamo! List św. Pawła do ... konopian.

:lol:

KatarzynkaR

 
Posty: 96
Od: Pt lut 13, 2015 20:46

Post » Pon maja 25, 2015 18:41 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Umie wybrnąc z sytuacji :lol:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pon maja 25, 2015 18:56 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Byłam dzisiaj z Florcią w pobliskiej lecznicy na czipowaniu. W zeszłym roku czipowałam tam kocurki, bo ta lecznica była na liście gabinetów weterynaryjnych, w których można było założyć czip w ramach programu z Urzędu Miasta. Okazało się jednak, że w tym roku nie starali się o wejście do tego programu i musiałam zapłacić słonawe gapowe. Mam mieszane uczucia...
To była pierwsza wizyta Florci u weta. Kruszynka moja cała drżała z emocji. Akurat nie było pani Darii, ani pana Piotra, którzy są właścicielami gabinetu. Dyżur miała taka młoda pani weterynarz, która się tam pojawia i znika.
Czipowanie nie jest zabiegiem przyjemnym dla kota, ani łatwym dla właściciela. Wymaga bowiem wbicia pod ukochaną, delikatną skórkę okolicy nadłopatkowej drobnego kocięcia igły, właściwej dla zwierzęcia wielkości konia lub wielbłąda. Ale wiadomo: różne rzeczy, nie zawsze miłe, musi moje kocie dzieciątko przeżyć.
Pani wet nie miała widać wielkiej wprawy, mimo, że skutecznie ukłuła kotkę, aż ta wrzasnęła wniebogłosy. Tak więc pani odłożyła strzykawkę, użyła czytnika i ponad wszelką wątpliwość stwierdziła obecność czipa w igle, a nie w kocie. Widać, trzeba było przycisnąć tłok strzykawki... Do głowy zaczęły mi wówczas przychodzić różne brzydkie słowa, czułam, jak pąsowieję, a do moich zębów jadowych napływa jad... Jednak zanim zdążyłam się rozkręcić, na tyle, żeby rzucić się pani do krtani, zobaczyłam, że ona bierze w prawicę odłożoną wcześniej na stół strzykawkę, w lewicy ściska moją kotkę i zamierza ja powtórnie kłuć tą samą igłą. No więc, łapię czym prędzej za tą prawicę i lodowato zwracam pani uwagę, że przecież ta igła jest brudna. I co robi ten weterynarz dyplomowany? Przygląda się igle. Nie zobaczyła bakterii, biedactwo. Rozluźniłam się, bo sytuacja stała się tak żałosna, że aż śmieszna.
Dlaczego weterynarze nie przestrzegają podstawowych zasad aseptyki? Czy ich nie uczą, że jak się dotknie paluchem, czy jakimkolwiek innym niesterylnym przedmiotem igły, ostrza, czy jakiegokolwiek narzędzia, to to narzędzie przestaje być jałowe i trzeba je odłożyć i wziąć czyste. A potem się czyta, chociażby na miau, o naciekach zapalnych, ropniach, ranach i bliznach! Ile cierpienia można by zaoszczędzić zwierzętom, gdyby lekarze przestrzegali zasad aseptyki, chociażby przy prostych wstrzyknięciach? Żeby solidnie myli ręce, używali rękawiczek...
Wymogłam na pani, żeby do powtórnego ukłucia kotki użyła nowego zestawu. Zadowolona to ona nie była. I ja też nie byłam zadowolona.
Jak leżałam ostatnio w szpitalu zdarzyło mi się czekać 42 minuty na lek przeciwbólowy. Pomimo mojej prośby nie wymieniono mi wenflonu na czas i boli mnie do tej pory dłoń, bo mi się zrobił stan zapalny. Właściwie nic takiego się nie stało, do wesela się zagoi. Pielęgniarki miały dużo pracy, a swoją drogą żyły też mam nędzne do kłucia, bo mi się utopiły w tłuszczu.
Ale jeśli ktoś naraża zdrowie mojego kociaczka, to mnie krew zalewa.
Ostatnio edytowano Pon maja 25, 2015 19:13 przez lilianaj, łącznie edytowano 1 raz

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pon maja 25, 2015 19:08 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

No cóż ... Zadsady higieny ? Byłam świadkiem , gdy na prośbę o dezynfekcję stołu przed położeniem kociatek wet spytał : A co ? Rasowe te koty pani ma ?!?
Drugi zestaw to dodatkowe koszty . Ale jak się nie umie to sie nie robi . I w tym wypadku szkoda tylko kociaka .

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pon maja 25, 2015 19:25 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Ze stołem nie był na szczęście problemu. Pani czymś tam go psikała, mam nadzieję, że płyn nie był oszczędnościowo rozcieńczony. Poza tym miałam ze sobą podkład i ręcznik i na to wyciągnęłam mojego kociaka.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Wto maja 26, 2015 12:05 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Taaa.. Wiele razy widziałam w jakim stanie jest stół u weterynarza. :evil: :evil: :evil:
Nad czystoscia narzedzi tez bym dyskutowała...

Bunio& Daga

Avatar użytkownika
 
Posty: 1917
Od: Pt wrz 19, 2014 11:37
Lokalizacja: Serock

Post » Wto maja 26, 2015 19:08 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

:1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Wto maja 26, 2015 21:07 Re: Gustaw i Orbis i Florencja

Zastanawiam się, co można by było zrobić, żeby ograniczyć możliwość zakażeń i zwiększyć bezpieczeństwo zwierząt w gabinetach weterynaryjnych?

Dziś całe popołudnie deszcz podlewa moje niezapominajki. Aż się zastanawiam, czy ich aby nie chronić przed tym podlewaniem, ale z drugiej strony te kwiatki lubią rosnąć na podmokłym terenie...

Dziś był dla mnie ważny dzień.
Pojechałam na Nowolipie do EKKR. Pan Maciej Sieczkowski we wtorki załatwia tam różne kocie sprawy.
Zarejestrowałam Florcię i złożyłam wniosek do FIFe o nadanie przydomka hodowlanego.
Ragilian - jeśli FIFe zatwierdzi tą nazwę, to tak właśnie będzie się nazywała moja własna hodowla ragdolli.
Moje marzenia powoli przybierają realne kształty...
Nikt nie wie, co dla człowieka jest dobre. Czasem zdarzenia smutne i trudne dają dobre skutki.
Życie Maurycego było dla mnie błogosławieństwem, a jego choroba i śmierć wielka traumą. Ale to właśnie ta choroba nauczyła mnie cenić kocie życie, tak samo, jak ludzkie. Jego ból nauczył mnie dostrzegać cierpienie innych kotów. Gdyby nie jego śmierć, żaden ragdoll prawdopodobnie nie trafiłby do mojego domu. Wierzę mocno, że wszystko ma swój sens, chociaż nie zawsze potrafię go dostrzec. Wierzę również, że mój Maurycy jest cały szczęśliwy i bezpieczny i że go spotkam, jak przyjdzie na to czas. I jak się postaram, bo nie jest łatwo znaleźć i uchować w sobie tyle dobra i miłości, ile go było w czystej duszyczce Maurycego.
Bardzo dobrze na rozum zrobił mi także ten mój guzek. W sytuacji zagrożenia człowiek zaczyna jasno i przejrzyście widzieć, co jest ważne, a co nie, jak kruche i krótkie jest życie i jak trzeba się starać, żeby spełnić swoje marzenia.
Moje dzieci, tak jak ja kiedyś, w dzieciństwie, będą miały szansę na udział w obserwowaniu cudu narodzin i rozwoju najukochańszych kociaków na świecie. Może się uda... Pożyjemy - zobaczymy. Póki co, Florcia jest malutka, na wystawie jeszcze nie była, kawalera czekoladowego bicoulora, nie mamy. Ale mamy czas. I pomysł.

Poza tym zawiozłam dziś jedzenie dla pewnych kociątek. Ich mama umarła, ponieważ potrącił ją samochód, a osoba, która to widziała szukała maluszków przez pięć dni i znalazła je żywe. Niezwykłe, prawda? Świat pełen jest cudów. Jest takie przysłowie: "Wrzuć szczęściarza do wody, a wypłynie z rybą w zębach". To dotyczy właśnie tych malców: przeżyły same pięć dni, chociaż praktycznie nie miały szans, znalazła je kochająca koty osoba, a na koniec inna kocia mama je przygarnęła i o nie dba. Ale kociaczki wymagają dokarmiania, żeby zastępcza mama zniosła odchowywanie małych bez szwanku dla własnego zdrowia.
No i przy okazji zawożenia tej karmy, po przykładnym staniu w korku i obowiązkowym zabłądzeniu oraz odnalezieniu się - poznałam Kociego Anioła vel Matkę Teresę od Kotów. Kobieta, w moim wieku, jest wolontariuszem w fundacji, ratującej koty w nieszczęściu. I ta przemiła, skromna osoba poświęca wszystko: swój czas, pieniądze, mieszkanie, swoją pracę, słowem całe swoje życie, dla ratowania kotów. Ma ze 20 szczęśliwych rezydentów i tymczasów. Kilka jest na rożnych dietach, każdy jest zaopiekowany, najedzony, jeśli trzeba, to leczony. Wszystkie są kochane. Co więcej: w domu czyściej, niż u mnie,a bywam pedantyczna. Ta pani żyje dla tych kotów. Niesamowite.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Baidu [Spider], Silverblue i 6 gości