Mocz na posiew złapany

Ze środkowego strumienia

I z zachowaniem maksimum aseptyczności (złapane na wyparzoną kuwetkę - parzyliśmy ją kilka razy w ciągu dnia, pobrana jałową strzykawką do jałowego, sterylnego pojemniczka). Natychmiast zawiezione do labu. Okazało się, że w Skierniewicach mamy lab, który nie dziwi się, że badania robi się kotu
aniaposz, jeśli nie pamiętasz, początkowo naprawdę zaczęliśmy się poddawać. Nie chcieliśmy niepotrzebnie kituchny męczyć. Po otrzeźwieniu wkładamy maksimum wysiłku, żeby kitę uratować. Przez pierwsze 3 dni Shila była praktycznie przez cały dzień w klinice. Zawoziliśmy na 8, odbieraliśmy przed 22. Przy tym siedzieliśmy ile się dało (we wtorek oboje cały czas, w środę i czwartek TŻ przez mniej więcej pół dnia. Cały ten czas Shila była pod kroplówką. Mówiliśmy weterynarzowi o kwestii zbadania moczu na posiew. Wyjaśnij mi - jak mieliśmy go do tego zmusić? Przystawić pistolet do skroni? Zagrozić, że jak badania nie zrobi, to zabieram kota? A może sam miałem się wkłuć? Nie wiem ile razy muszę powtórzyć żeby dotarło - mówimy o jednym z nielicznych wetów, o ile wiem
w Polsce, którzy wiedzą jak leczyć nerkowca. Powtórzę po raz kolejny, przy czym nie mam zamiaru więcej się powtarzać ani na ten temat dyskutować - komuś musimy zaufać. Wet, który się wcześniej sprawdził i jest polecany na tym forum wydaje się być do tego niezłą osobą.
Uwierz mi, działamy na granicy ekstremum. Wyłożyliśmy w tydzień kasę, którą niejedna rodzina ma na miesięczne utrzymanie. Dodam, że przez ostatnie 3 miesiące podobną kwotę musieliśmy już wydać na leczenie innych zwierzaków (w sumie Shili też, bo jednym z zakupów był Renagel). To naprawdę znacząco obciąża nasz budżet domowy. Do tego może nie doczytałaś - nie mamy takiego luksusu, jak np. Ty, że dobry wet jest w tym samym mieście. U nas niestety jest dziura, nawet do codziennych problemów przyzwoitego weta nie ma. Żeby zapewnić Shili opiekę musimy jechać do Łodzi, 70 km w jedną stronę. W dodatku pracuję w Warszawie. W efekcie kiedy to ja zawoziłem kituchnę, a musiałem iść do pracy (to nie jest tak, że mogę sobie swobodnie, z dnia na dzień wziąć urlop albo zdalne - akurat wtedy mi się udało), to musiałem łącznie przejechać 400 km, bite 6 h w podróży. A zawsze po pracy starałem się jechać do lecznicy, mniejsza o powody. Także dla TŻ to nie jest obojętne - już w tej chwili zagrożona jest jej magisterka ze względu na czas, który poświęca Shili. Czy jesteś pewna, że w mojej sytuacji zrobiłabyś dla kota tyle samo? Czy jesteś pewna, że w każdym momencie wiedziałabyś lepiej i zamiast weta sama byłabyś w stanie prowadzić swojego kota?
Zanim zaczniesz ferować wyroki zapoznaj się z całą sytuacją. Bo zamiast pomóc możesz kogoś zrazić. I odebrać szansę kotu.
pixie opier...ła nas słusznie. W Twoim wypadku jestem innego zdania, co więcej mam wrażenie, że w ogóle nie czytasz tego, co piszę.
Nie zmieniłem też zdania o pobraniu moczu z nakłucia. W żadnym momencie nie podważałem metody samej w sobie. Jednak na pewno nie pójdę z kotem w stanie krytycznym do przypadkowej lecznicy, jak sugerowałaś. Zgadzam się w 100% z
Yagutką w tym względzie. Jeśli Ty chcesz, żeby ktoś na Twoim kocie się uczył - proszę bardzo. Nie wiem, czy wtedy ja nie napiszę "szkoda kota". Ja na takie numery za bardzo kocham Shilę. Żeby nie było - wziąliśmy sobie do serca kwestię zrobienia badania. Kiedy jeszcze nie wiedziałem, że uda się mocz złapać, zadzwoniłem do
jedynej lecznicy poza obecną, do której mam zaufanie na tyle, żeby tam w razie czego zrobić pobranie z nakłucia. Lecznica też jest w Łodzi i to naprawdę nie jest hop-siup. Byłem też gotów jechać z samą próbką do Łodzi, gdyby okazało się, że w Skierniewicach nie będzie gdzie jej oddać.
Dodam jeszcze, że oba laby, w Łodzi i w Skierniewicach stwierdziły, że są w stanie poradzić sobie z niejałową próbką, choć oczywiście jałowa jest zdecydowanie lepsza. W przypadku łódzkiego labu wydłuża to badanie o 1-2 dni.
Nie mam zamiaru dłużej dyskutować na ten temat. Mam poważniejsze problemy na głowie niż udowadnianie że nie jestem wielbłądem i szkoda mi sił na denerwowanie się tu na forum. Całą uwagę i energię muszę poświęcić pewnej szylkreci, leżącej koło mnie pod kroplówką. Jak już pisałem - docenię każdą poradę, jeśli się da spróbuję wprowadzić w życie. Niestety na razie mam problem z sugerowanym przez
pixie uruchomieniem transfuzji, choć wierzę, że jest potrzebna. Wet twierdzi, że trzeba do tego celu określić grupę krwi, co wymaga pobrania minimum 3 ml i chyba 2 tygodni

Wiem, że nie mam tyle czasu. Ale znów - nie zmuszę weta. No i chciałbym wiedzieć jak to faktycznie z tą grupą krwi. Jakie są konsekwencje podania niewłaściwej?
Na koniec to, co jestem celem wątku.
Aktualny stan Shili przedstawia się tak, że nadal jest słabiutka, leży pod kroplówką (dostaje dziennie 360 ml dożylnie, w tym 60ml Tetraspanu rozłożone na wszystkie porcje, 10 ml duphalate, a reszta Sterofundin). Oprócz tego nadal podajemy antybiotyk (synulox) i solvertyl, każde raz dziennie. Przez jakieś 80% czasu reaguje na bodźce, wodzi wzrokiem. Sama dopomina się jedzenia (mniej więcej co 1,5h) i je w miarę chętnie. Za jednym zamachem idzie około 10-20 ml gerberka wymieszanego 1:1 z wodą zależnie od tego jak je, więc w sumie w ciągu doby zbiera się całkiem przyzwoita porcja. Poza tym cały czas ilość jedzenia staramy się zwiększać. Póki co nie wymiotuje. Jeśli się załatwi - próbuje się chociaż troche odsunąć. Dziś Shila podtrzymywana stanęła. Łepek trzęsie się nieco mniej niż 2-3 dni temu, ale nie ma mowy o ustaniu samodzielnie. Łapki w czasie kroplówki są ciepłe, ale rano jest pod tym względem nie za ciekawie.
Cały czas niestety słabo reaguje na antybiotyk. Po podaniu przez jakiś czas traci kontakt z rzeczywistością. Wraca do siebie po jakichś 30 ml kroplówki, czasem więcej.
Edytka rozszerzyła informacje o stanie Shili.