Dziś mamy dzień pod znakiem histerii. Mojej.
W okolicach Wielkiej Nocy Luśka była lekko ospała, nie chciała się bawić, ani nie łaziła za mną i nie opowiadała mi historii z kociego życia. Luśka jest gadułką słodką, mówiłam już? Nie namolną, ale właśnie taką słodką, cichutko miauka i szczeka do mnie.

Ale do rzeczy - uznałam, że skoro kupala nie było od 2dni, to dziewczę pewnie się męczy. Gluta lnianego dostała i poszło. Humorek też wrócił.
Wczoraj Lusiola jakaś taka niewyraźna, chodzi a nie biega, kupy nie ma, apetyt niewielki, dobrze, że chociaż pije. Dziś rano zeszła ze mną rano na dół, ale nie domagała się śniadania.

owszem na noc dostaje chrupki, ale zaledwie łyżkę.
Wysłałam dzieciaki do szkół, zapakowałam Luśkę w kontenerek, wezwałam taxi, zabrałam Najmłodszego i w te pędy do weta.
Weta ją obejrzała, osłuchała - nic. Zdrowa kota. Ja - w bek, bo Hondel tak samo miał, niby nic, a potem wziął, zbladł i umarł. A Luśce pewnie po sterylce zepsuli coś w brzuszku. Zaparzyli mi herbatkę, piguła zajęła się młodym, lekarka wzięła Belkę na badania krwi, moczu i skan jakiś. Nie wiem, dokładnie jaki, bo beczałam.
Po dłuższej chwili przynieśli wyniki, były wzorowe. Odesłali nas do domu. Ale, jakby co, to przyjechać do nich. Info jest w karcie.
Dzwonię zasmarkana z domu do małża, a ten młotek mi mówi, że ostatnie dwie noce spać nie umiał, to się bawił z Luśką, a że sam podjadał, to i kotę karmił. Puszkę całą w nocy zjadała - taką, co to w dzień ma na trzy razy. Kupy nie było, bo jak narobiła, to od razu czyścił kuwetę, bo śmierdziało.
Taaaa.