» Pt kwi 17, 2015 19:18
Re: Shila - kotka z pnn walczy o normalne życie
aniaposz, pixie65, od mniej więcej 12 lat szukamy dobrego weta. Takiego, który zdiagnozuje kota zanim zacznie "leczyć". Takiego, który jak już zacznie dobrze leczyć, to będzie tak robił cały czas.
O nerki walczymy od 2 lat. Diagnozę - najwyraźniej trafną - postawił nasz, wówczas podstawowy weterynarz, ale zrobił to na podstawie objawów i badania krwi. Jednak wdrożone było standardowe leczenie - lespewet, ipakitine, karma dla nerkowców, kroplówki dożylne.
Przyszedł kryzys, z którego udało się Shilę wyciągnąć, głównie dzięki temu forum (a także stronie Tanyi dla nerkowców), ale też zmianie weta, bo dotychczasowy uznał, że nie da się już nic zrobić i jedynym możliwym kolejnym krokiem jest eutanazja. W trakcie tego kryzysu szukaliśmy lekarza, który zna się na prowadzeniu nerkowców. Przypominam, że wątek zaczął się od ankiety - Neska czy Korzeniowski. Ostatecznie nie czekaliśmy na wyniki, pojechaliśmy do Neski, bo była podawana jako najlepszy nefrolog. Pierwsze badanie niby było ok, ale z tego co pamiętam też ostatecznie nie wszystko było jak trzeba. Ale podczas kolejnych wizyt wyglądało na to, że od kota ważniejsze są pieniądze za kota. Poza tym pani dr też nastawała na podawanie karmy weterynaryjnej, a jak się cieszyliśmy, że Shila zjadła mięsko, to stwierdziła mniej więcej, że jak będziemy jej mięso dawać, to zawsze wyniki będą beznadziejne i się kota nie wyciągnie. Nie wiem nawet, czy nie było to powiedziane dosadniej. Jako że z wizyty kontrolnej nic nie wynikało, nie bardzo nawet wiedzieliśmy, co dalej z leczeniem (a stan nadal był słaby), pojechaliśmy do dr. Korzeniowskiego. I wówczas naprawdę się Shilą zajął. Zbadał rzeczy, których dr Neska albo nie ruszała, albo jakby zignorowała, podał wreszcie leki (m.in. Aranesp), wyprowadził Shilę z kryzysu. Faktem jest, że nie byliśmy wówczas na kontroli, nie pamiętam już, czy pokonały nas koszty, brak czasu czy jeszcze coś innego. Ale badania robiliśmy co jakiś czas u lokalnego weta w Skierniewicach i były znośne. Co więcej Shila była żywa, radosna, nic złego się nie działo. Poza tym nikt nie mówił nam ani o częstych badaniach, ani o konieczności stałego podawania kroplówek. Mieliśmy reagować jak się coś złego będzie działo.
Aż przyszedł kolejny kryzys, który, niestety, nałożył się na inne problemy. W tym samym czasie walczyliśmy o zdrowie dwóch psów. Jeden był przez 3,5 tygodnia na oślep leczony antybiotykami. W końcu pojechaliśmy znów do naszego "standardowego" weta z Łodzi, który od razu stwierdził, że pies ma wyniszczony organizm z powodu wygłodzenia (jak do nas trafił wyglądał niewiele lepiej niż Shila w tej chwili). W tym czasie Shili pomału się pogarszało. Przegapiliśmy to. Dlaczego od razu nie pojechaliśmy do "nerkowego" weta? Nie wiem. Nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. Przypomniało nam się po zruganiu przez pixie.
Od tego czasu walczymy ze wszystkich sił. Musimy komuś zaufać. Jesteśmy teoretycznie u dobrego weterynarza, który już się sprawdził. Przecież nie zmuszę weterynarza, żeby zrobił badanie. Co, ja mam krew pobrać? I co z nią zrobię? Mocz? Sami poprosiliśmy o badanie. TŻ wyraźnie wczoraj, po złapaniu mówiła, że chcemy, żeby były zrobione posiew, analiza stosunku kreatyniny do białka. Usłyszała, że dr Korzeniowski zleca badania, więc na pewno dał to co potrzeba. O antybiotyk też sami wspomnieliśmy (po Waszej sugestii na forum).
Dziś przychodzą wyniki, takie jak widzicie. Wkleiłem je na zasadzie ctrl+c - ctrl+v, mogę też wrzucić PDF, choć jeszcze nie wiem jak, ale tam naprawdę nic więcej nie ma. Od razu, widząc brak wyników posiewu zaczynamy się zastanawiać, jak to uzupełnić. Skąd mieliśmy wiedzieć, że badanie nie jest robione? Dzwoniłem dziś do lecznicy. Najpierw usłyszałem dość mętne tłumaczenie, że posiew robiony jest, jak antybiotyk nie przynosi poprawy przez tydzień, a jak teraz zadzwoniłem drugi raz, żeby spytać o to, co ostatecznie było zlecone, to czekam już pół godziny na oddzwonienie.
Chcemy oddać nową próbkę moczu na badanie do laboratorium, nie oglądając się na weterynarzy. Płacimy i za badania w lecznicy, i za ewentualne inne badania, które zlecimy gdzie indziej. Jakoś nikt nie chce tych badań robić za darmo.
Nie skończymy z TŻ weterynarii, żeby ratować kota. Naprawdę próbujemy znaleźć dobrego weterynarza. Możecie kogoś polecić? DOBREGO???
"Bo kot, Panie doktorze, nie człowiek.
On potrzebuje miłości"
Katarzyna Grochola
---
Shila *26.04.2002 +20.04.2015
