Mam chwilę, bo zasypiam na stojąco, a nie wiem, co jeszcze dzień przyniesie. O ile wczoraj Mić jako-tako stanął na łapki chwiejąc się, o tyle dzisiaj załamka. Główka mu leci na piersi, nie może jej utrzymać dłużej, słania się. Rano taksówka i do doktorów. Nic nie je, nic nie pije. Dostał kroplówkę nawet nie wiem z czego, podskórnie takie coś żółte, co robi za jedzenie, terapia laserowa po karczku, parafinka w pupę, bo zgazowany. Taksówka do domu. Siku na chwiejnych łapkach i pada, leży. Ja do pracy, ale bałam się go zostawić w domu, taksówka, Mić w kontenerze do przetrzymania w lecznicy, dalej do pracy jadę porzuciwszy kota. Odwołuje pracę, taksówką po dwóch godzinach po Micia, stan bez zmian, konsultacja neurologiczna, ale każą czekać trzy dni. Zwalniam taksówkę, bo nie wiem, co będziemy robić. Oglądanie kota i dumanie dlaczego ta główka tak leci. Tlen. Taksówka i do domu. Gotuję rybkę, która uwielbia, nawet pysia nie otworzył, wpadł mordką w rękę z rybką i na tym się skończyło. Zaczołgał się za kanapę i tam leży. Nie zaglądam, niech śpi.
Mić dostał taka narkozę, która się wypłukuje około doby, ale doba minęła. To ze względu na bezpieczeństwo nerek.
Wszystko razem wygląda tragicznie, mnie się wydaje, że to....
Nie mam siły

Nigdzie tam u doktorów auta zaparkować, muszę niestety taksówkami. I jeszcze nie wiadomo co się stanie do wieczora....
Jaki on jest biedny

Nie ma siły utrzymywać główki, jakby strasznie ciężka była i z pozycji

przechodzi do spania
