Cześć dziewczyny

Nie było mnie trochę wiem i strasznie przepraszam, nie miałam netu bo mi limit zjadło

A na necie udostępnionym z telefonu Młodego to nie powiem co się da zrobić bo nawet mi słów szkoda. Ale jako,że jestem na szybciocha opowiastka
O ROLI POEZJI W UPRAWACH ROLNYCH
CZYLI ROBOTA KOCHA GŁUPIEGO.
Jak zapewne zauważyłyście jest wiosna i czasem bywa nawet ciepło. A jak jest ciepło to wszystko z ziemi wyłazi ( i nie mówię tutaj o teściowej pochowanej łońskiego roku ) między innymi chwast wszelaki. Zachęcona aurą postanowiłam zrobić wreszcie porządki wiosenne w moim ukochanym ogródku, by wraz z nastaniem lata móc przebywając w nim pogrążyć się w słodkim lenistwie. Po głębszym namyśle i wyrwaniu jakiejś tony chwastów z grządek stwierdziłam,że trawnik jest miejscami łysy, ponadto jest zbyt mały by pretendować do tego jakże dumnego miana a miejsca na sadzenie nabytych nowych roślinek za dużo to już w ogródku nie ma zatem postanowiłam co następuje:
Likwiduję trawniczek. Miejsce po trawniczku wykładam włókniną,, wysypuję żwirkiem ozdobnym posadziwszy roślinność wszelaką zakupioną uprzednio i będzie git. No i zaczęłam trawę wyrywać. Człowiek logicznie myślący najpierw zlałby teren jakimś defoliantem ( typu napalm czy tam coś w tej podobie ), odczekał czas wymagany a dopiero POTEM wyskubywał zwiędłe resztki. No ale przecież do cholery nie ja, bądź co bądź jestem chodzącą ilustracją tezy,że robota kocha głupiego. Ja stwierdziłam,że na tak małym areale poradzę sobie maks w jeden dzień co to jest, wzruszyć glebę łopatką ogrodniczą ( takim czymś mniej więcej
http://www.ogrodniczy.com.pl/20834_DRAP ... 53162.html tylko moja jest metalowa ) tudzież inną dziabką powyrywać te smętne resztki trawy i chwastów i zagrabić teren. Aha, jasne. Powyrywać. Trawa z uporem trzymała się gleby, chwasty sięgały korzeniami mniej więcej do Chin a ziemia była twarda. Wzruszyć jej się nie dało. Ale jako,że mam duszę cokolwiek romantyczną pomyślałam sobie,że może jak jej zaśpiewam to się franca wzruszy? A zatem merdając w glebie odśpiewałam cały dostępny mi repertuar obejmujący zarówno pieśni partyzanckie, wojskowe, ballady, przeboje dyskotekowe oraz pieśni patriotyczne z Mazurkiem Dąbrowskiego na czele ( w końcu ta nasza polska ziemia jest ) a także ( co wyznaję ze wstydem ale to było w przypływie ostatecznej rozpaczy ) kilka przebojów disco polo. I wiecie co? I nawóz. Znaczy nie ruszyło jej ani dudu. Po głębszym namyśle stwierdziłam,że śpiew a capella ( inaczej unplugged ) nie jest chyba moją najmocniejszą stroną, czego dowodem były moje psy i koty. Dopóki z ust moich pąkowia wydobywały się wyłącznie męskie organy rozrodcze, damy negocjowalnego afektu oraz ciekawe propozycje przeciwnych naturze aktów seksualnych zwierzątka siedziały cichutko i kpiącym wzrokiem patrzyły na moje zmagania z przyrodą. W momencie kiedy zaczęłam wydawać odgłosy paszczą cała czwórka zgodnie i dostojnie udała się na taras, gdzie Trufla wsadziła głowę pod poduszkę na wersalce, Masza uciekła do domu, Artem hycnął przez płot na posesję sąsiada a Brutus zasiadł na środku podwórka i zaczął wyć. Średnio melodyjnie ale z poświęceniem, możliwe,że chciał mi oszczędzić wstydu, jak raz po ścieżce rowerowej przemieszczała się wycieczka z pobliskiego psychiatryka ( no, wiecie, ci tacy co to z kijkami chodzą. Jak widzę takie coś to nieodmiennie kojarzy mi się ze spacerkiem świrów, którym dla bezpieczeństwa zabrali narty ). Postanowiłam zatem,że przyniosę sobie i podłączę laptop, z podkładem muzycznym powinno mi wyjść lepiej. Na pierwszy ogień poszedł przegląd piosenki wojskowej w wykonaniu tego oto zespołu
https://www.youtube.com/watch?v=OGGQbdEckzc .Potem Chór Aleksandrowa. A na koniec Lube i hymn rosyjski oraz nieśmiertelna Katiusza ( ta ostatnia w kilku aranżacjach między innymi po japońsku po chińsku i w wersji heavy metal ). Na pełen regulator. A potem to już norma, Metallica, Sabaton, Iron Maiden. Van Canto..... I cały czas ta łopatka. W momencie kiedy pękł mi piętnasty z kolei pęcherz na dłoni stwierdziłam,że jak franca po dobroci nie chce to ja mam serdecznie w odwłoku i idę po widły. No i jak ruszyłam.... O ludzie ale to była jazda,żywcem szarża lekkiej brygady

Biedne dżdżowniczki w panice starały się ukryć swe różowo-brązowe obłe ciałka, robaczki spierniczały gdzie popadło niekiedy włażąc mi do rękawów, pajączki w popłochu ukrywały kokoniki z jajkami a ja ryłam w glebie z entuzjazmem prosięcia które do swojej dyspozycji dostało spory i nader błotnisty kawałek. Znaczy byłam w transie. Z którego wyrwał mnie dopiero kurier, który przywiózł mi przesyłkę z najnowszym tomem Metra. A tak się na mnie dziwnie patrzył, i nie wiedziałam dlaczego. Dopiero mój syn mi uświadomił jak wyglądam. We włosach gleba i chwast. Na twarzy gleba i chwast.Za paznokciami mimo rękawiczek gleba i chwast. Na spodniach moich ukochanych roboczych gleba i chwast i resztki jakichś bliżej nie zidentyfikowanych przedstawicieli fauny która nie dość szybko przebierała nóżkami. Na ramieniu szczególnie duży i dorodny wnerwiony pająk z kokonikiem , na pantoflu roboczym skręcająca się w agonii dżdżownica (ewentualnie ona się zwyczajnie śmiała nie wiem, nie rozróżniam ) a na rękawie żuczek.Jednym słowem błotny ludek. No ale do cholery w końcu jest wiosna to jak ja mam wyglądać? Ale skopałam teren na głębokość jakichś 40 centymetrów. I wydłubałam z ziemi taką ilość mleczy,że spokojnie mogłabym założyć fermę królików, pokarmu wystarczyłoby im na jakieś bo ja wiem? 200 lat? Zagrabiłam teren. Wybrałam resztki chwastów. Pozbierałam kamyki. I usiadłam, dumna ze swojego dzieła. Umiejscawiając zadek centrycznie w wiaderku ze śmieciami. Tak. Przyroda. Kocham przyrodę. Robota kocha głupiego.
Małż na wieść o moim rewolucyjnym czynie zaczął oczywiście standardowo zawodzić,że on żadnych kwiatków więcej nie zniesie i nie kupi, po co ja to robiłam, przecież miałam tylko wybrać śmieci z oczka i zostawić w spokoju do jego przyjazdu, jaki to ma sens miałam oszczędzać kręgosłup czy Młody nie mógł tego zrobić, przecież to nie na moje siły bla bla bla. Dla niego też się robota znajdzie, oczko popękało w cholerę więc trzeba je wyłożyć folią, posadzić chwasty napuścić wodę i niech sobie Kapselek w lecie buja w dużym zbiorniku, jemu też się należy coś od życia.Ponadto oczko trzeba obudować,żeby psy się w nim nie kąpały jak to miało miejsce w ostatnich latach bo mi roślinność niszczą a tego to ja już nie zrobię, nie znam proporcji piasku i cementu oraz nie umiem murować. No. Zatem niech małżowin nie pyszczy. Ja mam skopany ogródek, lada dzień rozłoży się włókninę i posypie po wierzchu, sadzonki rosną sobie spokojnie w doniczkach na tarasie i czekają na swoją kolej a ja wiem,że mam mięśnie w takich miejscach,że w życiu bym nie przypuszczała że tam są. Krótko mówiąc bolą mnie włosy paznokcie oraz brwi i rzęsy. A kotki są całe zadowolone, bo jako,że zabroniłam im paskudzić do doniczek na parapecie radośnie paskudzą we wzruszoną dogłębnie glebę. Konkluzja wypływająca z tej opowiastki wiosennej jest taka,że gleby muzyką nie wzruszysz choćby nie wiem co. Widły lepsze

P.S.A robota jak wiadomo, kocha głupiego....