Nie mogę się jakoś ogarnąć czasowo. A niepokój przed jutrzejszą wizytą w szanownej instytucji wkrada się w każdą cząstkę. Znów muszę udowadniać ,że nie bajeruję systemu "wyłudzając" pieniądze ze ... swych składek. Trudno to znieść. Jeszcze trudniej mając za zadanie pokonać schodzy czy wejść do ... brodzika. Nic to. Co ma być to będzie. Pomyślcie o mnie jutro i potrzymajcie kciuki.
Wczorajszy dzionek był , lekko mówiąc, goowniany. Dosłownie.
Semirek i Migdał zaliczyli wetów. Każdy inszego. Więc mój chłopina najeździł się. Nawet piwem pocieszyć się nie mógł bo droga go czekała. I trzymanie kotów i takie tam. Cholery padały .Zawsze coś tam się chlapnie. Ale koty pojechały.
Pierwszy Semir.
Do naszej wetki jest 5 min drogi. Semir zapakowany w transporter przyozdobił go ekspresowo sporym wpróżnieniem. Tylko koła ruszyły to on kupala walnął. Umazał siebie i umazał cały środek. O zapachu w aucie nawet nie wspomnę. U weta obrobiony został ale cug też został. Pewnie wietrzono po nim wiele godzin pomieszczenia. Krew została pobrana. Mały ponownie zapakowany do kontenerka ruszył do domku. Tylko koła zatoczyły się lekko... a Semir walnął dalszą część kupala. Umazał siebie i środek .O zapachu w aucie nie wspomnę.
Migdał pojechał do dentysty. Miło, przyjemnie, czysto. Było tak do momentu powrotu. Jak do domku dojeżdżał to... walnął sobie kupala uwalając siebie i środek transportera. Powtórka z goownianej rozrywki. TZ klnie, koty w domu do mycia miał, zapach (jesli można tak tę woń nazwać) długo panował w domu. Kociska zdegustowane też długo nosami kręciły.
A autko? A autko capi jak tajtojka po pikniku sowicie zakrapianym . Dlaczego? Ano wylał się baniak z domowym winem podarowanym nam przez rodzinkę. Jego zapach zmieszał się z "naturą" i teraz za siedzenie w aucie klimatyczne należy pobierać.
