Jednak jak czytam o akcjach sterylizacji, gdzie obowiązuje zasada "im więcej, tym lepiej" zaczynam się niepokoić. Organizatorzy akcji jakby prześcigiwali się czy też dopingowali siebie nawzajem liczbami wykonanych zabiegów. Najważniejsza ilość - a gdzie jakość?
Już piszę, o co mi chodzi. Prowadzę dom tymczasowy. Jakiś czas temu trafił do mnie na tymczas kocurek-wnętr. Niedługo po kastracji dosłownie rozpruł się, wyszły mu na wierzch jelita... Wdało się zakażenie i nie przeżył.
Niedawno przywieziono do mnie prawie że niewybudzonego kocurka po standardowej kastracji. Z operowanego miejsca jeszcze mu ciekło. Niecałą dobę później zaczął się koszmar, a gdy kocur dotarł do weta, zdiagnozowano panleukopenię... Czy zaraził się tym u weta czy też wcześniej, tego się nie dowiemy... Wiem, że przed kastracją dopiero co (wy)leczono mu koci katar.
Nie chcę nikogo oskarżać. Po prostu mam wrażenie, że zabieg sterylizacji jest przez wielu traktowany jak zabieg kosmetyczny typu obcinanie pazurów.
Apeluję, byście nie odbierali niewybudzonych zwierzaków po zabiegu.
Do organizacji, które prowadzą akcje sterylizacyjne - nie idźcie w ilość. Nie popadajcie w rutynę.
Jeśli zwierzę jest osłabione - nie poddawajcie go na siłę zabiegowi.
Każdemu zwierzakowi po sterylce trzeba poświęcać wiele uwagi. Wiem, że to co piszę wydaje się banalne. Jednak byłam świadkiem powyższych sytuacji, o podobnych słyszałam, i uważam, że dzieje się coś niepokojącego.
Dziękuję za przeczytanie moich wypocin

Powtarzam - sterylizacja/kastracja - TAK, ale Z GŁOWĄ! To nie czyszczenie uszu!
