
Moi rezydenci starzeją się. Ziutka niby w porządku, a taka sucha staruszka się z niej robi. Ruduś-Duduś coraz chudszy, trzeba znowu na kontrolę, bo po jego operacji jelit, to życie podobno jest troszkę na kredyt.

Powypadkowy, padaczkowy Fartek i nieobsługiwalna Kiore, która nie wiadomo co przeszła w najwyraźniej psychopatycznym, krótkotrwałym DS.
Baśka, która ma prawo mieć płuca do kitu po dzieciństwie na mrozie i braku rokowań na życie.
Żaden z moich własnych kotów nie jest "normalnym" zdrowym kotem. Staram się tylko pozytywnie myśleć, życzyć nam jak najdłuższego życia razem, a nie mogę się oprzeć strachom: jak długo będziemy w komplecie.

Adopcje tymczasów praktycznie stoją. Są zapytania, ale z gatunku tych, co chcieliby uszczęśliwić kotka wolnym wybiegiem albo nie uznają zabezpieczeń domu za stosowne, bo za kratami mieszkać nie będą. A jak trafi się ktoś fajny, dobrze rokujący dom, to albo na końcu świata albo kontakt się urywa albo znajduje innego kota.
I tak sobie żyjemy, wcale nie powolutku, bo na ogół zabiegani, w oczekiwaniu na prawdziwą wiosnę i lepsze humory.
