Wróciłyśmy. Masza ma coś. Nie wiemy co, dostała antybiotyk na 5 dni i przeciwzapalne, jeśli do piątku jej cyc nie sklęśnie będziemy robic poziom hormonów, bo wetowi się to bardzo nie podoba. Gdyby nie była sterylizowana możnaby uznać,że to po prostu hormony szaleją co się nader często zdarza, ale jak wiadomo 13 stycznia Masza straciła podroby definitywnie. Trzeci jajnik to też nie jest bo wtedy miałaby pełnoobjawową ruję a tu rui nie ma. Podejrzewamy stan zapalny w wyniku podtrucia robalami, bo że Masza ma robale to więcej niż pewne. Ale odrobaczać w tej chwili sensu nie ma za grosz, skoro organizm i tak osłabiony. Co nie zmienia faktu,ze cycki ją bolą, dotknąć się nie da i śpi głównie na plecach zamiast jak do tej pory na brzuszku zwinięta w kulkę. Masakra. Oraz koszmar. Oraz paranoja... Wiem,że jak się ma kota to się i miewa problemy ale to jak widzę seriami u nas idzie. Jak Artem chorował to chorował przez miesiąc w kółko, potem pochorował się Brutus też był ubaw po pachy, potem pochorowała się Trufla i też było usranie z zapaleniem pęcherza a teraz jak widać przyszła kolej na Maszę. Nie chodzi oo pieniądze chociaż wiadomo,że to sporo kasy idzie zawsze i na leki i na dojazdy i na wszystko ale o tą cholerną bezsilność. Kot nie powie gdzie go boli ani jak się czuje więc szuka się na ślepo. A ja się boję.I to się boję jak cholera chociaż pan doktor mówi,że jeszcze nie ma się czego bać,wszystko jest pod kontrolą i nie ma co od razu myśleć o najgorszym. Aha, nie ma sie co bać. A Maszkę jak bolało tak boli, nawet się nie cieszy z pluszowej wiewiórki

Przy okazji kupowania nowej grzałki do baniaka kupiłam malutkiej na pociechę pluszową wiewiórkę za ciężkie pieniąchy i nic. Obwąchałą, dwa razy pacnęła łąpką i nic. Teraz leży u mnie na kolanach odpoczywając po ciężkiej i bolesnej wizycie u weta. A ja dalej nie wiem co jej jest. Do piątku będzie na antybiotyku, i mamy się zgłosić na kontrolę. Zastanawiam się tylko kto mnie zawiezie, bo siostra do 17 pracuje, szwagra nie ma w domu, ja prawka nie mam a małżowin wyjeżdża w środę. Niby w ostateczności jest ten jełop w vaginsach ale nie mam ochoty prosić się jego matki,żeby go spuściła ze smyczy na godzinę, bo nie mam ochoty tłumaczyć kretynce,że skoro zwierzak choruje to trzeba z nim jeździć i nie ma ,że boli. Ona tego nie pojmie za Chiny Ludowe i pół Ameryki, jej zdaniem kot jak choruje to choruje. Jak wyzdrowieje to spoko jak nie to zdechnie będzie nowy kot. osobiście każdemu kto ma taki pogląd serdecznie z duszy i serca życzę,żeby też zdechł. Bo tak.