Osobiste komentarze o dotychczasowych opiekunach pominę, bo to forum czytają osoby w różnym wieku..
No i teraz historia miała się powtórzyć!! Ale wśród tych okropnych wieści znalazła się jedna dobra wiadomość. Rzeczywiście kocia rodzina jest regularnie dokarmiana.. No, przynajmniej tyle. Dostałam adres karmicieli i poszłam dowiadywać się dalej.. Trafiłam na bardzo miłe starsze małżeństwo emerytów, posiadających trzy, własne, domowe futrzaki, którzy uzupełniając moją wiedzę o kotach, dołożyli jeszcze nieco informacji o warunkach, na jakich kotki są tolerowane, a raczej - NIE tolerowane w piwnicy.
.W tej sytuacji sterylka mamusi stała się rzeczą najważniejszą! Umówiłam się z wetem, tu nie było problemu – mogłam zadzwonić nawet tego samego dnia, przed przyjazdem. Pozostało złapanie koteczki i ustalenie harmonogramu karmienia potomstwa. Harmonogram ustalił się od razu, ponieważ starsi Państwo powiedzieli, że skoro do tej pory dawali sobie radę to dalej też mogą. A mnie proszą o pomoc dla koteczki.
Umówionego dnia złapałam ją do transporterka i zawiozłam do kliniki. Podróż do weta była dla niej ogromnym stresem, darła się przez całą drogę, rzucała się w tym transporterze do tego stopnia, że zdołała go samodzielnie rozłożyć na części.. A ja prowadziłam samochód! Jakoś udało mi się zatrzymać, nie powodując korków na pół miasta. Władowałam kicię z powrotem, ale nie ma tak, żeby to było wszystko. Dwa razy jeszcze powtórzyła ten sam numer, a na koniec obsiusiała siedzenia w samochodzie, transporter i wymoczyła się w tym całkiem dokładnie.. Wiedziałam, że MUSZĘ ją zawieźć do weta, ale zaczęłam się bać, co będzie, jak już trafi do mnie do domu, żeby wyjść z narkozy i wyleczyć się po zabiegu..
Jak zareaguje na mnie.. Przecież mi zaufała, prosiła o pomoc, pokazała swoje dzieci...







