Moje koty ją głównie ignorują, a jak je atakuje, uciekają na jakiś blat, parapet albo półkę. Ona jest słabiutka i wyniszczona (w tej chwili przytyła do 2,35 kg), więc najwyżej może sobie posiedzieć i poawanturować się, ale nigdzie wyżej nie wskoczy. Ale ostatnio np. zaatakowała Hemingwaya - który waży ponad 6 kg i do niedawna był pełnojajecznym, bitnym ulicznym kocurem. I on nie ma odruchu ustępowania w takich sytuacjach. Na początku nie wiedział, co się dzieje, więc czmychnął, ale jak wczoraj mu wskoczyła na grzbiet, to ją zrzucił, wydarł się na nią, a potem leżeli przez kwadrans w odległości metra i się na siebie gapili... Martwię się, że jak ona będzie tak dalej sobie pogrywać, to Hemi w końcu jej spuści łomot.

Naprawdę mam nadzieję, że to tylko kwestia hormonów, bo byłaby szansa, że jak metizol zacznie porządnie działać, to się wyciszy i jakoś zacznie funkcjonować. Ale w tej chwili nie widać, żeby się uspokajała, raczej robi się pewniejsza siebie i bardziej zaczepna.
