Odpowiedzi właściwie nie było.
Pani Doktor szefowa starała mi sie wyjasnić, jakie jest zycie wolnozyjących kotów i jakie są czynniki (i jak ich dużo) ktorych nie znamy, o ktorych nie wiemy, a ktore decydują o zdrowiu i życiu kota.
Jutro napisze bardziej szczegółowo.
Generalnie chodziło o to, ze nie wiedząc nic o przeszłości Majki ani nie znając jej historii zycia i tak nikt by jej nie pomógł. Pani Doktor probowała też zrzucic odpowiedzialnośc na mnie, na nas, że za późno wróciłyśmy do lecznicy , za późno była reakcja na uporczywa biegunkę. A potem niefortunnie dla siebie dodała, ze pewnie i tak by Majce sie nie udało pomóc, bo taki jest los i taka sepcyfika leczenia kotow wolnozyjących.
Jutro napisze dokładniej, bo musze to zebrac dla Was przytomnie i jasno w głowie.
Ale generalnie jest tak:
mam nadzieję, ze zarowna szefowa jak i personel po moim pismie mają swiadomość popełnionych błędow, zaniedbań.
Gdyby potraktować wyjasnienia pani doktor, szefowej , ze sa one faktycznie jej przekonaniem to trzeba sie trzymac z daleka od tych ludzi, jak najdalej mozna, bo świadczą o kompletnej ignorancji, a wręcz głupocie.
Zakładając jednak, ze ta papka była przygotowana dla mnie - choc nie jest tak, że wszystko łyknęlam, ale w mily sposob sobie dyskutowałam kontrargumentując - mam nadzieję, ze ich czegos sytuacja z Majką nauczy.
Zresztą, w pewnym momencie rozmowy własciciel, pan doktor, powiedział, ze moze faktycznie wprowadzic do standardów postępowania badanie trzustki, u kotow ktore nie jedzą i nie wiadomo, co im dolega.Tak z glupia frant, napomknęłam, ze slyszałam o kotach przywiezionych w grudniu na zabiegi, z ktorych dwa odeszły itp, czyli o tym o czym pisała Regata. Szefowa powiedziała, ze kotki po zabiegach mają obnizona odporność no i wypuszczone złapały wirusowkę - czyli zę złapały ja juz na wolności, po wypuszczeniu. taka jest oficjalna wersja.
Lecznica przeprosila mnie za smierć Majeczki.
Majuniu, mam nadzieję, ze jakos tam Ci jest gdzieś... i ze mi już wybaczyłaś... i w ogole.
