No i wiem już, na czym polega fenomen przypowieści o synu marnotrawnym. Kitek też wie i przygląda mi się z nieukrywaną pretensją. Ale że kot nie zwykł był zasklepiać się w żalu, tylko brać sprawy we własne łapy, daje radę.
Siódma rano, ciemności kryją ziemię, złażę na dół do kuchni, chudą Mickę podtuczać. Przed wyjazdem kupiłam trochę smakołyków, przetestowanych na Devonach Jowity

- smakowały, to dokupiłam partię dla moich

(tradycyjnie: Kiton wmula wszystko jak leci, Micka nie kręci arystokratycznym nosem, bo ta jedna zamarznięta mucha, którą udało się skonsumować przez cały tydzień nie zaspokoiła jej apetytów, a Alik twierdzi, że jedzenie z kocich marketów to ściema). Ale o Kitonie miało być, na dygresje mi się zebrało. Wypakowuję kociego kabanoska, karmię wynędzniałą Cesarzową, Kitek zęby podtyka. Dziewczyna się nie daje: - Sorry leszczu, to ja tu jestem mistrzynią surwiwalu. Zazdroszczę bogini Kali, że ma siedem rąk, przydałyby mi się w tej chwili do szybkiego odpakowywania przekąsek i podawania na dwie strony. Kociszcza nakarmione, Schlaf-Mitzę biorę w ramiona i niosę do łóżka i zaczyna się koncert przytulanek. Chyba wiem już, w jakim celu zwiała: była na kursach wokalnych - takiego mruczenia nie słyszałam u żadnego kota.
Ja już składałam Wam życzenia? SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU !!!!
