Duża jest najgupsza na świecie.
Mamy dwa młode koty w łazience
Fasolka Tak jest, nie wyłączając pierwszego stwierdzenia Fasolki. Nie pisałam o tych kotach na forum, nie wiedziałam, co robić, a potrzebowałam pomocy. Nie udało mi się jej znaleźć w jednym miejscu. A historia jest taka: do boksu latem (w lipcu) wprowadziła się kotka z trójką maleństw, były jeszcze ślepe. Kotka zaginęła (chciałam ją łapać do sterylizacji), podejrzewam, że jest tą kotką, która leżała potem nieżywa koło przystanku. Jedno małe przepadło, nie znalazłam ciałka, wątpię, żeby dało się komuś zabrać - one były bardzo nieufne, matka dobrze je chowała.
Dwójka - wygląda na to, że bury chłopiec i łaciatek (podejrzewam, że dziewczynka), zostały. Karmiłam je codziennie, nabrały ufności. Ponieważ, jak wszyscy wiedzą, nie robię nic dla kotów, tylko dla siebie, bo nie mogę tego znieść, co się dzieje, od jakiegoś czasu próbowałam coś wymyślić. Nie mogę wziąć na tymczas, ze starszymi dwiema (na kroplówkach) i Fasolą - wiecznie chorą, od dawna bez szczepionki.
Moja Florka najukochańsza zorganizowała pomoc. To przecież ona przysłała panią Krysię, która wychodzi ze mną na podwórko. A zbliżał się sylwester - czas strzałów, strasznie się bałam o młode. Wczoraj umówiłyśmy się, że złapiemy je dziś (nie mam klatki łapki teraz, co jest ważną częścią opowieści), do transportera. Wyszłam z dużym transporterem i wiadrem z jedzeniem, drugiego transportera nie mogłam przytroczyć sobie do pleców. Była L., która zapytała, co się dzieje, więc powiedziałam, że chcę złapać młode. Pani Krystyna przyszła, L. poszła rozmawiać ze znajomą panią z psem. Czemu poszła? - zapytała Krysia. - Bo nie pomoże, w żaden sposób.
Jedno wlazło do transportera, zamknęłam drzwi. Drugie? Pobiegłam do domu po drugi transporter. Drugie też wlazło. Jak mnie nie było, taka akcja rozegrała się z L. (która ma koty od ponad dwudziestu lat, znam ją prawie 12 i jest przeciwniczką zaciekłą sterylizacji:
- Małgosia będzie je sterylizować? - L.
- Tak, pewnie tak. - pani Krysia.
- A po co? - L.
- Żeby się nie mnożyły - pani Krysia.
- To ja już więcej nie będę tu przychodzić i mężowi też powiem - L.
L. miała szczęście, że mnie nie było. Pękłabym niechybnie i wrzeszczała tak, że byłoby mnie słychać w całym mieście. Tymczasem, nie znając dalszego ciągu rozmów i spotkań, złapałam kota, wysłuchałam opowieści i dopiero wtedy rozpłakałam się na dobre. Wsadziłyśmy je z Krysią do łazienki, nie pozamykałam drzwi i rozbiegły się po mieszkaniu (z nerwów chyba tak zrobiłam i braku opamiętania), ale zagoniłam z powrotem.
Teraz pojedziemy do lekarza, więc proszę o kciuki. Potem kilka dni mają siedzieć w mojej łazience i pojadą na tymczas do znajomej pani Krysi. Tak się umówiłyśmy, powiedziałam, że opłacę, co trzeba i kupię jedzenie, zrobię ogłoszenia.
Kciuki bardzo potrzebne.