Dzieki za zagladanie i podnoszenie na duchu.
Moze opowiem wczorajsza akcje. Nie moglam usiedziec w domu, wiec zadzwonilam do Ignacio i poprosilam zeby mnie odebral, pojedziemy razem szukac kotki (Ignacio to nowy Tatus Bigotelli). W miedzy czasie dolaczyla Amanda, i zadzwonila dziewczyna, ktora mieszka w okolicy, ze przyjdzie pomoc (znalazla ogloszenie na fejsie). Pojechalismy wiec, a w czasie jazdy zadzwonila pani weterynarz pytajac czy juz znalezli kotke.
Na miejscu spotkalismy Vero (Mamusi Bigotelli) z Martini na smyczy (psiak mnie olal, dzieki kochany, juz nie pamietasz jak cie nosilam 2 godziny na rekach bo plakales?

)
Amanda i Ignacio poszli wydrukowac plakaty, a ja zaczelam od wizji lokalnej okolicy. Kotka zwiala w drzwiach weterynarza, przebiegla przez ulice, i skryla sie na otwartym parkingu. Duzo samochodow, 3 studzienki sciekowe polaczone jedna rura (glowna rura wychodzi do pobliskiego parku, jest w niej woda), w dwoch z trzech kanalow sucho i "przyjemnie" (jesli mozna tak powiedziec). Zaczelismy grupowo przeszukiwac teren swiecac latarkiami i kiciajac. Kilkoro ludzi zainteresowala sie nami i bardzo nam wspolczuli. Niestety Vero nie ndadawala sie zbytnio do pomocy, bo jest strasznie zrozpaczona. Kiedy z nia rozmawialam, plakala.
Obeszlismy wszystkie czarne katy, i poczatek parku. Watpie zeby ukryla sie wlasnie tam, bo bardzo duzo psow tam chodzi i jest zamieszanie, z drugiej strony parkingu ulica o znacznym natezeniu ruchu, wiec tez odpada. Zostaje parking i te niesczesne kanaly. Caly czas mnie tam cos ciagnelo, i uwierzcie mi, ze SLYSZLALAM dwa razy "miau" (Amanda i Ignacio tez). Od razu zareagowalismy, ale nic nie bylo widac. Troche jeszcze sie pokrecilismy, i zostawilismy jedzonko w miejscu gdzies ktos karmi koty. (osoba karmiaca jeszcze nie zlokalizowana).
Porozmawialam z Vero (ktora caly czas krazyla miedzy domem a parkingiem), nie jestem wszech wiedzaca, ale to co wiem, to powiedzialam jak mozna znalezc kote, Vero powiedziala ze ma nadzieje ze ktos znalazl kicie i sobie zabral, bo jest taka sliczna. Niestety (chyba dlatego zeby nie tracila nadzieji), wyjasnilam ze kicia jest zbyt strachliwa, i nie widze tego,z eby ktos ja zlapal "na reke". Bardzo, bardzo bylo mi jej szkoda, bo widziec kobiete, ktora na prawde zaluje tego co sie stalo, nie moze sie pogodzic z tym ze zrobili taki blad, i jej meza, ktory ja pociesza...straszne to bylo, na prawde. Oni bardzo pokochali tego slepotka.
W domu w ogole nie moglam sie pozbierac, Tz tez nie, chociaz on nie bral udzialu w akcji, ale strasznie sie cieszyl ze kicia ma domek, i to na prawde fajny domek!
W nocy dostalam 3 smsy, ktore przytoczylam wczesniej, i jakos mi sie lepiej zrobilo, bo jak ja widzieli, to znaczy ze JEST!
Wstalam z okropnym kacem moralnym i bolem glowy, gdyby kicia zaginela gdzies tutaj, siedzialabym nawet i cala noc, ale jest na drugim koncu Madrytu, a ja mam jeszcze Tz, dziecie, psiaki, kociaki, prace....Jak to wszystko pogodzic?
Doszlismy do wniosku, ze bedziemy sie starac osmielac kiciulke, jedzonkiem. Zadnego polowania do czasu az zacznie wychodzic. Wtedy pojedziemy nawet na cala noc i postaramy sie ja chwycic.
Szkoda tylko ze jest zimno, ze zaraz beda strzelac petardami, ze....swieta, ktorych wcale nie chce i mnie w ogoie nie ciesza...
No i tyle, strasznie przykro, a mi sie juz nic nie chce. Ide zaraz dac jedzenie bezdomniaczkom, Ignacio y Vero podarowali suche i mokre.