Na razie nie miałyśmy okazji przyjrzeć się im zbyt dokładnie. Jest tam całkowicie ciemno, światło pada z tego jednego okna. Widać tylko, że panuje tam niemały syf i to, że ktoś te koty dokarmia, mają też zostawioną tam kołdrę, na której sobie leżą - i widać je wtedy z ulicy, jak się w to okno spojrzy. Najprawdopodobniej jest to zamknięte pomieszczenie i jedynym wyjściem jest okno, ale przez ciemność nie mamy pewności. Nie miałyśmy (i w domu też nie mamy, będę musiała na jutro coś ogarnąć) żadnej latarki a jedyny sposób dla nas, żeby tam wejść to okno. Zmieścimy się, więc nie jest źle, ale co dalej?? Są dokarmiane, może i ktoś tam do nich wchodzi, ale chyba zostawienie ich tam to słaby pomysł.
Z tego co dojrzałyśmy jest 5 kociaków - dwa czarne, jeden biały z malutką ilością czarnego (trochę dłuższa sierść - no boski), biały z większą ilością czarnego i biały z burym czy whiskasowym. Oprócz tego są dwa dorosłe koty - biało czarny i pręgusek (gruby - i nie wiem czy gruby bo gruby czy gruby bo może w ciąży). Uciekają od człowieka i nie wiem jak dzikie są a jak przestraszone. Wstępnie ustaliłyśmy że koleżanka jest w stanie te koty zabrać, przynajmniej kociaki (a może i dorosłe na odpoczynek posterylkowy, nie wiem czy dłużej), bo chciałybyśmy też wysterylizować/wykastrować dorosłe. Obie miałyśmy już kociaki na tymczasie i sam temat bezdomności nie jest dla nas obcy, jednak nie odławiałyśmy dorosłych kotów po to by je kastrować. Nie wiem jak ciężko uzyskać jest pomoc od dzielnicy w kwestiach steryliki czy raczej zostaje własna kieszeń itp., więc jeżeli macie jakieś rady to poproszę
Ogólnie towarzystwo przebywa w Warszawie na Targówku. Na pierwszy rzut oka wyglądają dobrze. Nawet te białe futra nie są umazane czy posklejane, oczy też wyglądają dobrze. Szkoda ich tam zostawiać, bo w najlepszym przypadku zasilą szeregi rozmnażających się bezdomniaków, a gdyby udało nam się je złapać i umieścić u koleżanki byłby to pierwszy krok ku własnym, bezpiecznym domom.
Edit: Kociaki mają ze trzy miesiące. Ale tak zupełnie szacunkowo, bo specjalistą w określaniu wieku nie jestem i aż tak dobrze się nie przyjrzałam.
Edit II: Cztery maluchy nie przeżyły, jeden maluch jest u mnie, słaby - Dziś silny i ma swój dom.
Mam kontakt do kilku osób i wskazówki, w niedalekiej przyszłości postaram się łapać dorosłe, by kolejne niechciane maluchy nie umierały w takich warunkach.



. Był przykryty bluzką którą wcześniej zostawiłam (i nie wiem czy ktoś go przykrył już po śmierci czy umierającego). Jestem strasznie zła bo nie mam nikogo do pomocy, osoba dokarmiająca też się nie odezwała, a jak widać małe nie dają już rady. Wejście jest tam przez małe okno (ok. 28cm wysokości i 57 cm szerokości). Z tego pokoju piwnicznego wychodzi się na korytarz, który szybko kończy się po prawej, ciągnie się trochę po lewej, oprócz tego koty mogą wejść na górę po konstrukcji mało stabilnej dla człowieka. Mają masę wyjść i przejść a łapiący ma ograniczone pole manewru. Wydaje się że mogą korzystać z dużej części kamienicy. Napiszę zaraz do osób z klatkami o wymiary klatek. Jest mi strasznie przykro i chciałabym im pomóc ale sama nie dam rady, koleżanka, która też chce kotom pomoc, ma ograniczoną ilość czasu i nie mieszka w Warszawie. Ze względu na zimę jest to miejsce do którego mogą złazić się ludzie bezdomni albo innego pokroju, więc ciężko jest jednej osobie to ogarnąć i nie wiem czy można tam bezpiecznie zostawić klatkę (jeżeli się zmieści). Może dziewczyny mi doradzą, albo będą znały kogoś kto teraz łapie i potrzebuje pomocy to szybko się przeszkolę.