To my cięgiem chorzy jesteśmy. Testament
trza nam pisać

Janusza leczą głównie małolaty z Fastrygą na czele. Ja jestem od wszystkiego. Któremu się cni ten mnie "leczy".
Nie pisałam dawno o Miluni. Mlunia po akcji "ratującej kota" odseparowała się od nas.Bardzo. Ostrożna do granic, wolała nie jeść niż wpaść nam w oko. Szczególnie Janusz jej podpadł bo to in ją łapał by do weta zwozić. Moje kroplówkowanie miało mniejszy skutek uboczny. Może dlatego, że starałam się podejść spokojnie a on bardzo się stresował. Ale Milunia powoli nam wraca. Jest ślicznym kotem. Wybłyszczonym, lśniąco czarnym i rozpasłym. Fakt, ma powiększone nerki i wątrobę więc brzuś jest większy. Ale nie odpuści posiłku. Powolutku Mila nam wraca. Zaczyna przebywać z nami w pokoju "telewizyjnym". Wczoraj wlazła na kaloryfer

.Śpi na ulubionym przez kotów miejscu znaczy się pod TV.Spotykam ją w wyrze na jej tradycyjnym miejscu. Albo widzę ją bawiącą się myszkami na środku pokoju. Wiem,że mamy chyba wiecznego tymczasa. Nie oddam jej na miejsce bytowania. Mimo ,że taki był plan. Tam brak opieki, brak karmy...Tak, zostawiamy tam chrupy by kotom można było dać jeść- gdyby ktoś pytał. Już 3 dorosłe koty przez nas wycięte, zginęły. Maluszki znikły zanim tam trafiliśmy

Została tylko jedna kotka. O tym kto jest winny za ich zaginięcie nie muszę mówić. Kastracja i my.
To nie znaczy, że Miluni domu szukać nie będę ale mam świadomość o jej stanie i charakterze. Ona jest z tzw ostrożnych ale nie agresywnych. Więc i fotkę trudno zrobić.
Kupiliśmy jej na spróbunek trochę suchego Hepatilu. Je z ochotą. Tylko bodygarów potrzebuje by ochronić michę. Musimy dokupić. Ja wiem, że to mało bo nie jesteśmy w stanie tylko tym jej paść. Ale zawsze to coś. Tak mi się wydaje.