Sterylizacje robiła lek.wet. Ewa Dejnarowicz-Palczewska, specjalista chirurg,
kotami bezdomnymi w szpitalu zajmuje się lek.wet. Ewa Zaremba. Lecznica wygrała przetarg gminy na obsługę kotów wolnożyjących.
Od żadnej z lekarek nie usłyszałam słowa o karmiących kotkach do momentu odbioru kocic. Mało tego,gdy zszokowana wiadomością domagałam się informacji, które z kotek były karmiące nie udzielono mi jej, tłumacząc,że gruczoły już się tak zmniejszyły,że lek.wet. z kilkunasto/kilkudziesięcioletnim(?) stażem nie jest w stanie tego określić. Nie wierzę! Po prostu pani wet nie było wygodnie szarpać się z kotem w podbieraku,by to ocenić. Bo i po co? Przecież kasa została już zainkasowana. A dodatkowo jedna z kocic uciekła im przy przekładaniu dotkliwie drapiąc. I jeszcze usłyszałam,że jak mam jakieś
specjalne życzenia to powinnam wcześniej je przekazywać
Specjalne życzenia to przypomnę,NORMALNE wg mnie prawo do rzetelnej informacji w celu podjęcia decyzji czy karmiącą kotkę wypuszczać,czy sterylizować.
Na moje pytanie czy panie doktor są świadome tego,że przy tej temp. i bez matki prawdopodobnie skazały kocięta na śmierć w męczarniach, usłyszałam,że przecież i tak ,by umierały kolejne,jakby się nadal tam rodziły i ,że wypuszczonych kotek napewno już bym nie złapała.
Są zwolenniecy i przeciwnicy powyższych argumentów. Ale ,na miłość boską,jak trzeba być zobojętniałym,żeby nawet nie pisnąć słowa ,że tnie się karmiące kocice,by karmiciel mógł natychmiast z latarką przeczesywać teren? To dla mnie jest jak morderstwo z premedytacją. Ale kogo to...?To przecież tylko koty,bezdomne koty...
Szkoda tylko,że to mnie i karmicielce przyszło w udziale odrywać z trawy te skostniałe,sztywne trupki maluchów i że ja mam teraz ten obraz przed oczami a nie beztroskie panie doktor. Bo jak usłyszłam od jednej z nich ona przecież "jest lekarzem z powołania" ,a ja zła ciągle im coś zarzucam
