To ja dołączę historię - moją własną i mojej pierwszej (w dorosłym życiu) kotki.
Jesień 2007. Stoję przed klatką, w której siedzi kotka 3łapka i nie wiem jak powiedzieć, że za cholerę nie chcę kalekiego kociaka na tymczas. Od niedawna zostałam wkręcona w bycie domem tymczasowym, właściwe postawiona przed faktem dokonanym, a tu jeszcze na dodatek wciskają mi kota niepełnosprawnego. Rozpaczliwie próbuję wytłumaczyć że nie miałam doczynienia z trójłapkami i nie dam rady. Uff, udało się. Odpuszczają mi tę kaleką koteczkę i prowadzą przed klatkę z kotką .... niewidomą. Jestem załamana. Nie chcę kota 'ułomnego' ale wstydzę się do tego przyznać. Jestem przekonana że taki kot jest smutny, nieszczęśliwy, a poza tym taka niepełnosprawność mnie przeraża. Kotka w klatce ma dziwne, niebiesko-biało-czarne oczy. Słysząc mnie wyciąga przez pręty łapki. Postanawiam pobawić się z nią chwilę a potem wykombinować jakiś unik. Biorę ją na ręce - od razu zaczyna mruczeć jak szalona, chodzi mi po głowie, rękach, plecach. Niesamowite ile ma w sobie energii. W końcu wkładam ją do klatki i zamierzam odejść, ale czarne łapki znowu na oślep wychodzą przez pręty, wyciąga je w moim kierunku. Szkoda mi małej. Znowu odbywamy sesję głaskania na rękach i znowu wsadzam ją do klatki. I tak kilka razy, bo za każdym razem mam wyrzuty sumienia kiedy chcę ją zostawić. W końcu poddaję się. Umawiam się na tymczas na 2 tygodnie, mała dołączy u mnie do czarnego dziczka, którego obecnie oswajam w klatce. Jedziemy do domu, przed nami długa droga - najpierw autobus, potem metro i znowu autobus. Kotka siedzi grzecznie w transporterze. W domu od razu zwiedza wszystko - każdy kąt. Dziczek jak do tej pory ledwo wystawia łepek z klatki, a ona śmiga wszędzie. 2 tygodnie tymczasowania to trochę koszmar, a trochę duża frajda i zaskoczenie. Koszmar, bo mała wspina się na mnie wbijając pazury, bo gryzie wszystko co spotka na drodze (moje buty, biżuteria, dłonie - wszystko jest dobre do trenowania ząbków), nie mam już zasłon, nie mam nic. Kiedy ginie śmiercią tragiczną kabel do mojego ukochanego laptopa, załamuję się i zaczynam buntować. Wszystko, tylko nie to. Ale z drugiej strony jest i frajda, bo ona o dziwo świetnie sobie radzi w mieszkaniu, bardzo szuka kontaktu z człowiekiem, wieczorem wtula się w moją twarz i tak zasypiamy. A przed zaśnięciem staje mi na klacie i wyciąga przed siebie łapki. Wygląda wtedy jak z filmu o zombie, tym bardziej że oczy ma naprawdę przerażające (tak wtedy uważałam). Dlatego pomimo, że nadałam jej imię Zoe, mówię na nią Zombiczek albo Ząb-Ząbiczek (aluzja do gryzienia). Kiedy wracam z pracy wita mnie zwykle widok czarnej kłębiącej się kuli - to Zombiczek toczy walkę z dziczkiem. 'Dziczek' w końcu znajduje dom (jak się potem okazuje na krótko ale to inna historia), a mała jeszcze siedzi u mnie. Dobiegają końca dwa tygodnie tymczasu, a mój dom nadal jest poddawany destrukcji. Zastanawiam się kto weźmie do siebie na stałe taką demolkę, ile miejsca zagrzeje w nowym domu? U mnie w sumie już niczego zniszczyć więcej nie można, poza tym muszę przyznać, że jest ujmująca. I wiele mnie uczy na temat niepełnosprawności w świecie zwierząt. Jestem zdumiona, że tak świetnie sobie radzi, praktycznie trudno uwierzyć, że kotka nie widzi. Żal mi jej oddawać, boję się, bo jestem przekonana że nikt nie zechce na dłużej takiego niszczyciela w domu. Poza tym chyba okręciła mnie sobie wokół palca zupełnie

Podejmuję ostateczną decyzję i jadę podpisać umowę adopcyjną. Po powrocie - szok. W domu czeka na mnie grzeczny kot. Czyżby wiedziała po co pojechałam? Czy specjalnie udawała potwora, żeby sobie załatwić u mnie miejscówkę? Może i tak, to bardzo inteligentna bestia

Potem dużo się dzieje. Zoe zaczyna chorować, ma wymioty, biegunkę. Badania krwi wskazują na wirusa. Leczymy, ale po odstawieniu antybiotyków znowu jest źle. 31 grudnia wieczorem, zaraz mam wyjść na imprezę Sylwestrową. Zombiczek osowiały, na pościeli zostawia ślady - ma ogromną biegunkę, leje się niej. Boję się ją zostawić, wracam się zza drzwi. Trudno, tę noc spędzimy razem, a rano wracamy do weta. Przechodzę szybki kurs kocich chorób, biegam po specjalistach. Ale długo trwa, zanim udaje się nam wyjść na prostą. W międzyczasie coraz bardziej interesują mnie przyczyny, dla których koty tracą wzrok, próbuję pomagać tym, które mają szansę na ocalenie oczu. Wchodzę w to coraz głębiej i głębiej, zaczynam zauważać wokół siebie coraz więcej potrzebujących futer. Adoptuję drugiego kota, bo nie chcę, żeby Zombiczek siedział sam kiedy jestem w pracy. Szukam najbardziej potrzebującego zwierzaka, tym razem kalectwo mi nie przeszkadza zupełnie, wybieram głuchą kotkę po przejściach. Sama się sobie dziwię. Potem idzie już z górki - własnoręcznie siatkuję balkon na wiosnę (a przecież wcześniej byłam przekonana, że każdy kot jest na tyle mądry, że nie wypadnie), pomagam w leczeniu chorych kociąt (robię pierwsze w życiu zastrzyki, rany), pojawia się pierwszy własnoręcznie złapany tymczas (chory kociak z Parku Saskiego), zaczynam łapanki (najpierw na swoim terenie) i tak dalej..... A to wszystko tylko i wyłącznie przez nią. Bo to jest moje kochane Czarne Słoneczko, o którego zdrowie tak długo walczyłam. I nie wyobrażam sobie już bez niej życia. Cieszę się, że ktoś kiedyś ją zauważył, jak siedziała na drzewie a jej braciszek na dole błagał o pomoc. Dzięki temu, że taki ktoś się pojawił i jej pomógł, przeżyła. Widzę ją w każdym innym kocie, dlatego już więcej nie przejdę obojętnie wobec żadnego zwierzaka w potrzebie. I chociaż z biegiem czasu jest ich coraz więcej w moim życiu, a nawet pojawiają się i takie, z którymi - z racji różnych przejść - łączy mnie silniejsza więź niż z Zoe, to ona zawsze jest obok mnie. Od pół roku, a jest to dla mnie wyjątkowo trudny moment, nie odstępuje mnie praktycznie na krok. Leży przy mojej głowie, albo obejmuje mnie łapkami i przytula się. Ten tekst równie napisałyśmy razem - Zombiczek cały czas mi asystował, siedząc i mrucząc na moim ramieniu

Zdjęcie:
https://www.facebook.com/photo.php?fbid ... =3&theaterFilm:
https://www.youtube.com/watch?v=Hv0F1SJ9sKYP.S. nie mam zdjęć Zombiczka 'sprzed' - prawie wszystkie zdjęcia straciłam kiedy okradziono mi mieszkanie. Poza tym ona trafiła do mnie już wyleczona. Wtedy miała brązowawe futerko, szczupłą sylwetkę i jednego białego wąsa

Wąs wypadł i już wszystkie następne były czarne, futerko jest teraz też czarne a po sterylce pojawił się brzuszek. Poza tym nic się nie zmieniła. Ale mogę załączyć zdjęcia pokazujące metamorfozę kotki, którą zabrałam z szopy w Wołominie. Kruszynka nie tylko nie widzi, ale też raczej nie słyszy i nie chodzi (niedorozwój móżdżku). Jednak jest wspaniałym kociakiem, takim który kocha się wtulać w człowieka i mruczeć. Obecnie jest we wspaniałym dt, gdzie praktycznie cały czas ktoś przy niej jest. Czekamy aż przybierze na wadze, żeby ruszyć z dalszą diagnostyką. Zdjęcia nie są mojego autorstwa, ale przyjemnie popatrzeć na to jak mała się zmieniła

Przed:
https://www.facebook.com/photo.php?fbid ... =1&theaterPo
https://www.facebook.com/photo.php?fbid ... =1&theater