Poranek przed wyjściem do pracy, jestem w pokoju, nagle słyszę huk w kuchni, coś się rozbiło.
Aha, pewnie koty coś zwaliły z blatu.
Ale nie, to nie koty - to plafon na suficie. Roztrzaskał mi się klosz sam z siebie (!), spadł na podłogę.
Wszystkie koty przestraszone, pouciekały do pokoju.
Najgorzej to zniosła Kropunia, bo po huku schowała się pod łóżko.
Chłopaki łazili po pokoju, nie przestraszyli się, ale oni obaj nie boją się odkurzacza, którym musiałam sprzątnąć ten kataklizm, a Kropunia miała podwójny stres, bo najpierw klosz, a potem odkurzacz.
Ale Kropunia ostatnio chowa się pod łóżkiem, jak przychodzę po pracy.
Pewnie to jej się kojarzy z wizytami u weta, których w ciągu ostatniego miesiąca miała chyba cztery.
Moja kochana panienka
