Cześć, miło mi że zaglądacie

Miałam dzisiaj dzień pełen wrażeń. Rano jadę sobie do pracy, nagle w połowie drogi słyszę PRZERAŹLIWY PISK, jazgot czy jak to tam nazwać. Myślę sobie "ale ktoś ma zepsuty samochód". Ale dźwięk się nasila. Wyłączam radio. TAK - to z mojego samochodu dochodzi ten dźwięk.

Auto kupione 2 lata temu, do głowy by mi nie przyszło, że to moje tak piszczy. No nic. Dzwonię na serwis - wizyta o 19.
W międzyczasie w pracy kupuję bilety do BIRMINGHAM - chcę odwiedzić przyjaciółkę po 2 latach nie widzenia się. Spontaniczna decyzja, ale raz się żyje. Wylot 29 stycznia. Emocje sięgają zenitu.
Po 15:00 przychodzi sms z informacją, że moja piękna, cudowna, wspaniała MASZYNA czeka na mnie w paczkomacie. Mając w perspektywie wieczorną wizytę w salonie - czuję się jakbym miała znieść jajko. I to na twardo.
Wieczorem jadę do salonu. Godzina siedzenia, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że do koła WPADŁ MI KAMYK i to on był sprawcą zamieszania.

Z drugiej strony lepiej tak, niż żeby mi zatrzymali auto na 2 dni i naprawiali bógwieco za miliardtysięcyzłotych. Maszyna nadal czeka. Jajko już nie tylko na twardo, ale grillowane.
Skąpana w deszczu stoję przed paczkomatem, już dawno powinnam być w domu ale wiadomo - są "pjorytety". Odbieram ciężkąjakfix maszynę. Wyprowadzam psa, karmię koty. Gotuję makaron na spaghetti. Jak już wszystko mam odfajkowane, otwieram paczkę. Tadaaaaaam:

Podniecona, biorę pierwszą z brzegu ścierkę (nie zapominajmy, że po raz pierwszy mam przed sobą maszynę, więc jeszcze nie wiem, czy TO LUBIĘ) i przeczytawszy pobieżnie instrukcję, zaczynam od najprostszego ściegu. Idzie gładko. Następną godzinę spędzam na maltretowaniu ścierki wszelkimi możliwymi ściegami, włącznie z zygzakowym (czy zygzakowatym...

). Odkrywam pasję. Przez noc pewnie uszyję płaszczodwersacze. Albooddjora. Coś na pewno.
***
Trochę pościelówy:

I cudownie pomarszczony łepek Beniutka (który już ozdrowiał całkiem, do tego stopnia, że dzisiaj chciał się brać za spaghetti...)

Całuję wszystkich
