Imienia jej nie wymyślałam, ale Lodzi nieźle pasuje Lodzia. Na pewno lepiej niż Pusia (ona chyba jeszcze parę imion miała, o ile pamiętam była jednym z tych persów, co to szedł do adopcji, a potem wracał, bo zupa była za słona).
A u mnie Doris nadal żyje. Dzisiaj miała gorszy apetyt, ale mam nadzieję, że to przejściowe.

Po tych wszystkich zabiegach brzucho ma takie mocno ... podkasane, ale przez tygodnie po operacji pęcherza miała zarąbisty apetyt, więc wreszcie przestał jej sterczeć kręgosłup i żebra. Za tydzień/dwa wybieram się z nią na kontrolę do dr Hildebranda, choć w sumie to już tylko służy sprawdzaniu, jak daleko się choroba posunęła. Ale kto wie, może jeszcze do Nowego Roku dociągniemy?


Najgorsze jest to, że ja się na za bardzo na "mowie ciała" kotów nie wyznaję. Doris i tak zawsze (jak to babcia) cały dzień przesypiała i nadal przesypia. A ja nad nią wiszę i główkuję: a co ona tak śpi, a może ją boli, a może nie ma siły się ruszyć, biedny kotek, cierpi pewnie strasznie, taki osowiały...
... a ta mała wiedźma potem nagle dostaje wariacji, truchta sobie tu i tam z zadartym ogonem, dopomina się o głaski, wskakuje na meble, tłucze koty, zapędza persa do łazienki (wczoraj miał czelność wyjść i zajrzeć do pokoju, w którym jest Doris... no, to już wie, że nie wolno

). No i bądź tu mądry.
