Była sobie mała trikolorka (obecnie ze 4 mce) Urodziła się w piwnicy, matka gdzieś zaginęła. Dobrzy ludzie odkarmili ją i 4 rodzeństwa, rodzeństwo rozdali, ją zostawili. Ale kota s się zgubiła (jakieś 3 tygodnie temu) Ale nie zgubiła się tak całkiem - poszła sobie do innych ludzi i oni pomyśleli - fajny kotek, niech zostanie. Kotka była u nich ok tygodnia i.... się zgubiła. Objawiła się na balkonie Kociej Lady. A , że w nocy zimno trzeba zabierać.
kolanem dopchnięte, sznurkiem obwiązane bo koty się wysypują ale miejsce się znalazło, do Vetiki pojechała. Szczęśliwie dom znalazła w ciągu 2 dni. I co? I jedni i drudzy właściciele jej szukają
Drudzy pojechali do lecznicy myśląc że jeszcze tam jest
Pierwsi błagali żebym dzwoniła do domu który ją adoptował bo trójka dzieci płacze. Zadzwoniłam, zużyłam cały urok osobisty. Ostatecznie ludzie się ulitowali i mieli oddać.Umówili się z pierwszymi właścicielami, że odwiozą ją do Vetiki żeby anulować przy okazji umowę adopcyjną. Właściciele pierwsi z 3 drobiazgu pojechali po kotka.
Była 18.30 - czekają, czekają i ... nic. Dzwonią. Okazało się, że kotka ... się zgubiła
Płacz powszechny. I pierwsi właściciele(2 sztuki dorosłe, 3 drobiazgu) i nowi - (2 dorosłych) Kotka w międzyczasie się zakręciła, zbałamuciła tamtejszą kociarę i się wprosiła do domu.
Pierwsi własiciele pojechali jej szukać (kotki, nie kociary). I po nitce do kłębka - dzięki panu drinkującemu pod śmietnikiem, pani ze sklepu i kilku innym kibicującym - kotę znaleźli.
Nakazałam kulę do łapy przytwierdzić, ew kota na łańcuch.
Koty są dziwne. Niektóre są mega sprytne....













