Świątek nie świątek trzeba rano wstać i ruszać z garami. Dziczki czekają. Dzisiejszy dzionek o tyle był inny ,że więcej (sorki za słowo) wyfiokowanych damuś spotykałam czekających na podjazdy swych facetów w autach. Ruszyli na groby odstawieni na maksa. Wszak rodzina ,znajomi, przechodnie oceniać będą styl i wygląd. Ni jak nie pasowałam w złechanych i deczko brudnych ciuchach do mijanych osób. I dawano mi to odczuć spojrzeniami i dyskretnym udawaniem ,że mnie nie ma. Dziś jeszcze waliłam w torby i radośnie machałam kontenerkiem bo byłam naszykowana zgarnąć "dziwnie" zachowującego się Świńskiego Ogonka. Toreb miałam więcej bo dzień dosypywania chrup nastał.
Niestety, jakieś nowe koty wypłoszyłam znad mich w kotłowni. Inny czekał aż odejdę by dorwać się do mokrego. Myślę ,że to wypuszczane koty co głód poczuły. Jednego chyba rozpoznałam. Pisałam już o kocie co był chudy i miał "oskubane" łapy z futra. Chciał i nie chciał podejść. Wreszcie zwiał. Czasem go widywałam z dala. Chyba jego. Teraz wydaje się mi ,że utyło się mu i futro odrosło. To podobno kot "pijaka" co jak zachla to go do domu nie wpuszcza. Nawet miałam wątpliwą przyjemność gadać z nim. Znaczy się on do mnie gadał podczas karmienia dzikunów i chwalił się jaki z niego super właściciel... który czasem wypuszcza kota bo ten mocno się domaga. Już wiedział po co kot chce tak wyjść , na moją michę.

Zmilczałam. Poprosiłam tylko by odszedł dalej bo mi koty płoszy. Do mojego zeszmaconego wyglądu nawykły ale jego postać osnuta przestarzałą wonią straszyła ich. To ponoć gwałtowny człowiek.
Dziś dzień o tyle inny, że mogłam położyć się po powrocie. Co też uczyniłam. I... pokarało mnie

. Mam pięknego sznyta na czole w miejscu, gdzie grzywka oskubana mi tego nie przykryje. Koty, nawykłe do pustego wyra, zrobiły sobie przebieżkę i pazur zabuksował mi na gębie. Krew się lała, ja klęłam, koty udawały że nic się nie dzieje robiąc oczy jak grochy gigant. Wstałam ,opatrzyłam rany rozpaczając nad rysą co mi urodę zepsuła i wzięłam się za ogarnianie domu. Gdzieś frustrację należało rozładować.
A potem był już dzień zniczowy. Krótki, bo TZ do pracy rusza.
Smutny dziś dzień dla mnie nie tylko z powodu odwiedzania grobów. Pamiętam o wszystkich kotach i zapalając znicze nie da rady nie myśleć o nich. Tyle odeszło. Tylu nie umieliśmy pomóc, nie potrafiliśmy zatrzymać ich przy sobie. Tylu musieliśmy dać szansę odejść. Boli.