Jemy
Wiele nerwów kosztuje mnie ten kochany staruszek
Wczoraj był dzień, może nie Sądu, ale sądny chyba tak. Konsultowałam się dwukrotnie telefonicznie z wetem, wieczorem, po 22 jeszcze się miotałam pod hasłem - jechać, nie jechać, co robić.
Po 22 konsultowałam się telefonicznie raz jeszcze z żoną ulubionego doktora. Bo pytanie brzmiało - wywlekać Ignaca na to pieruńskie zimno i dokładać stresu kolejną wizytą lekarską, czy spokojnie poczekać do jutra, czyli dzisiaj. Prawie dwie doby bez jedzenia, wodę pił, taki stary kotek, a jak się posypie z tego niejedzenia? A jak się posypie ze stresu? Stanęło w końcu na czekaniu do rana.
I wpadłam na genialny pomysł. Co prawda nie było widać żadnego gila w nosku, ale u weta nagle, prawdopodobnie ze stresu, zaczęło mu lecieć z nosa, ciurkiem. No więc dostał kropelki, "donośnie" czyli do noska. Pomyślałam sobie, że może ten stres coś mu jednak zablokował? Po godzinie od kropelek dostał domordnie drobniutko posiekane mięsko. Część pogubił, ale jakaś łyżka stołowa utkwiła jednak w kocie. Ignaś schował się pod fotelem, ale nie wyrzygał, więc padłam.
Rano, pierwsza myśl - je, nie je, jedziemy na sygnale czy tylko konsultujemy telefonicznie u najbardziej zaufanego doktora świata.
To co było w miseczce zjadł w nocy, rano śniadanko zjadł już normalnie i chętnie. Tak więc wystarczyła konsultacja telefoniczna. Zwiększamy dawkę metizolu bo wyniki nie poprawiły się. Niestety za 3 - 4 tygodnie czekają nas kolejne badania.