Prawda jest taka, że ten guz pęcherza daje naprawdę wyraźne objawy.
Albo się go usunie, albo kot się jeszcze krótko pomęczy i trzeba ją będzie uśpić.
Ona teraz w praktyce sika krwią.
Drugą listwę mleczną też trzeba usunąć.
A z drugiej strony jakoś nie widzę dużych szans na to, żeby ona przeżyła dwa takie poważne zabiegi (zwłaszcza, że ostatnio poważnie chorowała). Ani tym bardziej dwa-w-jednym (pomijając już to, czy chirurg zgodzi się jednocześnie robić resekcję ściany pęcherza i jakiś inny zabieg).
Sytuacja jest mocno pesymistyczna.
Jedyne optymistyczne rzeczy były takie, że nerki wyglądały na USG bardzo dobrze, reszta kota też. No i guz jest położony w takim miejscu, że da się go usunąć. Weterynarz, który robił USG, powiedział, że guz nie jest położony w typowym miejscu dla złośliwych nowotworów pęcherza, więc jest jakaś tam minimalna szansa, że nie ma kolejnego raka.
Sprawdziłam w necie, no i statystycznie wygląda to paskudnie - u kotów większość guzów pęcherza to raki z nabłonka przejściowego, rokowania są kiepskie nawet przy udanym usunięciu, u 20-30% kotów w momencie diagnozy są już przerzuty (u psów ponad 50%). Średnia przeżycia nawet przy udanym zabiegu nie przekracza roku. Czyli generalnie jest źle.
Dodatkowo net twierdzi, że guzy pęcherza są b. rzadkie u kotów. Wygląda na to, że Doris ma cholernego pecha, nie dość, że ma raka, to z dużym prawdopodobieństwem wyhodowała sobie
drugiego raka, bez żadnego związku z pierwszym.
