» Pt wrz 26, 2014 10:45
Re: Koci "trójkąt": Kropcia, Tysia i Czaruś
Nie zostawiłam wczoraj Kropci w lecznicy, żeby zrobili kroplówkę. Zrobiłam ją sama w domu, podskórną.
Wyjątkowo trudny mam ten rok, ale czegoś takiego, jak teraz przeżywam, nawet nie byłabym w stanie wcześniej sobie wyobrazić.
Kropcia wyniki z wtorku ma straszne:
mocznik około 380, fosfor około 16, hematokryt około 13.
Z punktu widzenia medycyny Kropcia już nie żyje i tak to widzą weci.
Wczoraj dodatkowo pojawiły się objawy infekcji pęcherza, czego Kropcia nie miała nigdy wcześniej, przez blisko 10 lat.
Weci codziennie sugerują eutanazję i widząc mój sprzeciw patrzą na mnie jak na potwora lub skrajną histeryczkę (wczoraj w lecznicy poryczałam się, co mi się dotychczas nigdy nie zdarzyło - nie byłam w stanie zapanować nad nerwami).
Ale...
Jak mogłabym podjąć decyzję o eutanazji, jeśli Kropcia sama nie zrezygnowała?
Jest słaba, ale sama chodzi do kuwety siusiać; po kroplówkach robi normalne, zagęszczone siusiu kilka razy na dobę - nie leje się z niej czysta woda; reaguje normalnym strachem na wyprawy do lecznicy i wyrywa się do transporterka, żeby wracać do domu; w domu siedzi sobie zupełnie normalnie w domku drapaka i żeby wywieźć ją do lecznicy, trzeba ją stamtąd wyciągać na siłę, bo się broni przed tym.
Kropcia zawsze strasznie bała się obcych ludzi i po wtorkowym pobycie w lecznicy na kroplówce (4 godziny) była tak przerażona, że o mało się nie połamała i nie zdemolowała transporterka, tak się wyrywała do niego, żeby wracać do domu.
Natomiast w środę, gdy ją wyjmowali z klateczki po kroplówce, doznałam szoku na jej widok. Wyglądała, jakby jej podali jakiś neuroleptyk czy coś w tym rodzaju - to była zupełna katatonia. Pusty wzrok wbity w przestrzeń i brak jakichkolwiek reakcji. Po przyjeździe do domu siedziała tak jeszcze chwilę w transporterku. W pewnym momencie jakby się nagle obudziła z letargu - wyjrzała na zewnątrz przytomnie i gdy zobaczyła, że jest w domu, wyszła z transporterka.
Czytałam kiedyś o takim plemieniu, żyjącym gdzieś na obszarze Oceanii czy Ameryki Południowej, którego członkowie mają wyłącznie poczucie chwili teraźniejszej. Przyszłość dla nich nie istnieje. I wielokrotnie okazywało się, że jeśli taki człowiek, po jakimś wykroczeniu otrzymywał wyrok odsiadki, to po kilku dniach spędzonych w celi, zamykał się jakby w sobie i umierał, bo dla niego wyjście na wolność za miesiąc niczego nie oznaczało.
Kropcia też nie wie, czy wrócę po nią. Jest zamknięta w klatce wśród obcych ludzi, w obcym miejscu i potwornie się boi. To tak, jakby ratując się, świadomość ukrywała się gdzieś wewnątrz i pozostawiała obojętną powłokę cielesną. To odpowiedź na stres, z jakim psychika nie jest sobie w stanie poradzić.
Tak więc podczas wczorajszej wizyty zażądałam podania antybiotyku, czegoś przeciwskurczowego oraz wyjęcia wenflonu ze spuchniętej łapki. Zabrałam zapas kroplówek i wróciłyśmy do domu. W domu dostała (jak co dzień) Famidynę (całą tabletkę wg wskazań wetki) i dodatkowo Urofuraginum, jak walczyć to walczyć. Nadal miała problemy z łykaniem, ale dwie strzykawki wody wyraźnie dobrze wpłynęły na przełyk. Dostała kroplówkę wieczorem i rano dzisiaj – trochę się niecierpliwi przy kroplówkach, ale tylko trochę. Dzisiaj w nocy, w odróżnieniu od poprzednich dni i nocy nawet spała zwinięta w kłębek w domku drapaka.
Dopóki Kropcia tak się zachowuje – na pewno nie podejmę decyzji o eutanazji. Jest prawie pewne, że nie wyciągnie się jej z tego ze względu na stan krwi (weci odradzają kuracje typu erytropoetyna poprzedzona transfuzją - niepewny efekt, możliwe powikłania i dodatkowa, zbędna trauma), ale to Kropcia musi zadecydować, że już nie da rady dłużej. Tak było w przypadku i Pumci, i Kasi, i Bisi.
Nie mogę zabić stworzenia, któremu wciąż zależy na życiu. Może to stanie się jutro, może pojutrze, może za tydzień. Ale muszę mieć pewność.