Moje behawioralne podejście o towarzyszach niedoli i tym razem mnie nie zawiodło
Zapakowałam dwa rumcajse w auto i pojechaliśmy do weterynarza. Czas podróży 2 min ze staniem na światłach. Marysia w transporterze, Kituś na smyczy.
U weta: Marysia - uszki do kontroli i koci katar (objawy: od wczoraj kicha, a wcześniej ta ropka niefajna)
Kituś - uszki, bo brudne (więc może zarażenie od Marysi świerzbem i wytarcia na uszkach i inne skórne, które pojawiły się z rozpaczy po Maciusiu.
Koty u weta wędrowały razem i zostały zważone - każda po 3,6 kg

Nie wiem jak to możliwe, bo Kitusia jest większa, ale ok.
W gabinecie też razem, choć Marysia po badaniu (i w trakcie) syczała już na wszystko co się nadawało do ochrzanu za to, że tam jest. Ciąży dalej nie widać, to może nie ma.
Pani doktor jak zwykle pokazała swój profesjonalizm. Marysia nie dostała antybiotyku tylko leki na odporność i powiedziano mi, że stresie marnieje odporność u kotów i są podatne na infekcje. A w oczkach drobne zaczerwienienie, więc dostała krople. I tabletki na odporność dla obu kotków. U Kitusi nie ma ani grzybicy ani świerzbu, ale jest zapalenie uszka i też mamy myć uszka lekami od Marysi uprzednio sparzając im aplikatory co by zarazków nie przenosić. Po badaniu Marysia od razu dała nura do transportera, a przecież tak nie chciała w nim siedzieć.
Więc dwa koty skrzywdzone wizytą u weta zapakowałam do auta, ale otwarłam transporter i pozwoliłam Marysi łazić w aucie, obok Kitka i zapomniała warczeć

Jak dojechaliśmy to Kitka wziął maż a ja Marysie. I - co mnie zaskoczyło - Marysieńka była przerażona byciem na zewnątrz. Jak strzała uciekła do budynku. A przecież półtorej roku była bezdomna. To mnie ucieszyło na tyle, że wiem że to już kot kanapowy, który nie ma instynktu uciekania na dwór. Oczywiście była na smyczy, nie luzem i nawet ładnie spaceruje na smyczy. Na klatce schodowej dwa koty puszczone luzem pobiegły po schodach na 3 piętro. Obie rzuciły się po schodach na górę. Przy drzwiach już też się gramoliły razem, dotykając się, ocierając, jedna obok drugiej jedna nad drugą i raz Marysi się wspomniało żeby syknąć, ale to tylko tyle, aż drzwi się otwarły i wbiegły do mieszkania. A potem siedziały jedna obok drugiej patrząc się na siebie. Obie padnięte po przeżyciach jakby biegały w maratonie. Ale przynajmniej mają o czym myśleć, a nie tylko nudy w czterech ścianach.
Dlatego zawsze biorę dwa koty do weta - to błyskawicznie przyspiesza przyjaźń w kocim społeczeństwie, gdyż niedola łączy lepiej niż zabawa i najlepsze jedzenie
