Byłam dziś u "mojej" wetki - musieliśmy dość długo poczekać, bo nie byliśmy zapisani, ale na szczęście dostaliśmy się do niej, choć już po godzinach i wychodziliśmy prawie o 22. Nie wzięłam wydruku wizyty, więc piszę z pamięci.
Pani wet dość się zdziwiła dolegliwości, ale obmacała kotka. Kotek w uznaniu dla autorytetu nawet dał się wziąć na ręce i jej nie pogryzł - w przeciwieństwie do mnie. Znaczy mnie pogryzł, a nie ja wetkę. Ale to wczoraj, dziś już prawie nie boli...
Opuchlizna nie zeszła po niedzielnym zastrzyku, więc nie alergia. Ropień też nie ani inny guż.
Zatkane ślinianki. Albo zatkane przewody ślinowe i opuchnięte ślinianki. Jakoś tak.
A powiem, że jak ją zobaczyłam, to stwierdziłam, że wygląda, jakby miała świnkę...
Mała jest bardzo obolała i nie może ruszać głową, a przy tym pewnie ogólnie źle się czuje i boli ją główka - przynajmniej jeśli koty mają takie same skutki owych dolegliwości jak ludzie.
No nie dziwię się, że nie daje się dotknąć w okolicach karku.
Mała dostała zastrzyk, jutro muszę udać się z kolejną wizytą, aby wetka mogła sprawdzić, czy zareagowała i zastrzyk i zaordynować stosowne leki do domu. Choć przyznam, że przy jej obecnej agresji w stosunku do mnie, jakoś mi się nie uśmiecha doustne podawanie jej leku.
No ale TŻ jutro wyjeżdża i jestem trochę uziemiona bez samochodu, więc codzienne jeżdżenie na zastrzyk autobusem lub taksówką nie wchodzi w grę, a wetka nie zaleca małej dodatkowego stresu. Kurczę, muszę wziąć dodatkowe lekcje jazdy i wreszcie zacząć jeździć samochodem, ale tak mi wygodnie na co dzień komunikacją i rowerem... Tak naprawdę to tylko wyprawy do wetów utrudnione...
Choć o tyle dobrze, że dzisiejszą tabletkę dostała już u wetki, więc choć dziś uniknę pogryzienia
Przez stres srebrnej i dymna zaczyna na mnie fuczeć - ale ta chociaż nie gryzie...
A, jeśli do niedzieli nie będzie poprawy, trzeba będzie sprawdzić na USG, co tam w środku siedzi.