Smutna wiadomość
Mój kochany kotek - Kicik odszedł 24 maja 2014 r.
Od 3 tygodni jeździłam z nim po weterynarzach.
Zaczeło się od tego że przestał jeść a jak już jadł na siłe to wymiotował.
U weterynarza dostał antybiotyk (5dni). Mówił że mógł coś załapać od dzikich kotów.
Już po pierwszej dawce antybiotyku się poprawiło - zaczął jeść. Nie wymiotował.
Zakończyliśmy kuracje antybiotykiem i witaminami.
Niestety znów się pogorszyło przestał jeść, był apatyczny, ciągle spał, chudł w oczach a zaczął mu się uwydatniać brzuch.
Pojechałam do tego samego weterynarza ale on nie miał usg.
Zmieniłam weterynarza, pojechałam na usg i rtg. Okazało się że ma wodobrzusze.
Pobrano płyn i stwierdzono FIP. Morfologia wykonana w "ludzkim" labaratorium bardzo zła.
Zapytałam co dalej? Odpowiedziano mi że jest to choroba nieuleczalna i mogą dać tylko antybiotyk do domu, który i tak nie jest na tą chorobę lekarstwem :/
W domu nie mogłam sie z tym pogodzić, poczytałam o Fip-ie i doczytałam że płyn powinien być bursztynowy (żółty) a ten u nich był przezroczysty wyglądał jak ślina więc udałam się do innego weterynarza.
On stwierdził że tą morfologią nie można się sugerować bo są robione w "ludzkim" laboratorium mogą być zafałszowane i że na podstawie tych wyników krwi to kot powinien być martwy.
Oglądnął kota i stwierdził że może być odwodniony ( mimo iż poiłam go wodą z buteleczki ,którą go wykarmiłam). Zalecił żebym przyjechała z nim nazajutrz na czczo do kliniki.
Wieczorem Kicik miał apetyt a rano wręcz prosił o jedzenie ale przecież musiał być na czczo jeśli miałby pojechać.
Wydawało mi się że może być z nim lepiej ale te jego oczy i ta chudość i stwierdzenie weta że jest odwodniony i musi dostać kroplówke mnie niepokoiły więc zdecydowałam się do niego pojechać.
W klinice Doktor podał mu znieczulenie po którym nie wymiotował tylko delikatnie odpłynął. Zapytał czy robimy test na fiv i felv (70zł) zgodziłam się. Obciął mu pazura ale nawet krew nie chciała płynąć. Na usg stwierdził że wszystko mu "pływa". Spytał czy zostawie go na dalsze badania + kroplówkę i odbiore popołudniu. Tak też zrobiłam - bo tak bardzo chciałam go ratować.
Zadzwoniłam po południu czy moge przyjechać - diagnoza Fip. Testy na felv i fiv - negatywne) Odciągnięty płyn był ciągnący i żółty. Wątroba jak u starego kota, żyły wątrobowe grubości palca, reszta wyników też zła. Bez szans - nie ma co leczyć.
Wróciłam z nim do domu aha i zostawili mu wenflon. Zapytałam po co to weterynarz powiedział że niech jeszcze dwa dni zostanie w razie co ( wiadomo co ).
Powiedział ze nie wie ile jeszcze pożyje ale że odciągnął mu dużą strzykawkę płynu i że trochę płynu było pod przeponą. Żadnych leków do domu żadnego antybiotyku nic nic nic. Przykro mi.
W piątek Kicik jeszcze zjadł ( kupiłam mu specjalną karmę RC gastro suchą i saszetki). Ale wieczorem zaczął się dziwnie zachowywać - chował się pod łóżko, pod szafki.
W nocy chodziłam do niego - miał gorące uszy - zwilżałam mu główkę chusteczką nasączoną wodą delikatnie poiłam co jakiś czas.
W sobotę rano oddał normalny kał i mocz troszeczkę zjadł wyszedł na balkon wrócił a potem już tylko leżał.
Nie dał się dotknąć, nie chciał z nami przebywać, warczał, oczy miał przysłonięte błoną, osłuchałam go to świszczał i brzuch miał ciężki i twardy.
Zadzwoniliśmy do wet. co robić, bo kotek się już chyba męczy.
Musiałam podjąć decyzje że 3 tygodnie męczarni jego i brak poprawy i żaden wet. nie dał rady mu pomóc że chyba starczy jego cierpień. Nie chciałam być egoistką i trzymać go po to tylko by był.
Mój mąż pojechał z nim do wet. i uśpił w sobotę pod wieczór.
Dodam że ja nie mogłam tego zrobić ponieważ jestem w 5 -mc-u ciąży - jednak do tej pory płacze i przeżywam.
Wet nie wziął pieniążków za uśpienie. Zal mu nas było bo miesiąc wcześniej mąż pojechał do niego uśpić psa (13 lat ).
Pies którego miał od małego jak mieszkał z rodzicami. Pies miał paraliż tylnich łap już 3 raz ale tym razem tydzień czasu zastrzyki i żadnej poprawy . Miał też przepuchline koło jąder. Był już tak słaby że nawet nie wstawał i odmawiał jedzenia i picia wymiotował. Decyzja ulżyć w cierpieniu.
Mam wyrzuty sumienia że nie umiałam pomóc mojemu Koteczkowi.
3 tygodnie walki, wydane wszystkie oszczędności, które uzbierałam dotąd dla dzidziusia i nikt nie umiał pomóc.
Tak tęsknie za nim ;( tak serce boli. Dlaczego ?
Dlaczego 2 lata temu odratowałam go gdy kotka go odrzuciła a teraz nie dane mi było mu pomóc.
I jeszcze ta decyzja o uśpieniu. Strasznie się męcze ale musze też myśleć o dzidziusiu.
Ma ktoś dla mnie dobre słowo? :..........( Jeśli nie i chcecie mnie skrytykować to po prostu zamknijcie ten wątek.
Żegnaj Kiciku - kocham na zawsze
