A bo to rozumie, maleńki, czemu go szarpią?
Osobiście nienawidzę wypraw do weta z kotami, choć u mnie aż tak dramatycznych scen nie ma. Stresuję się już samym tym, że one się stresują

. Gdy woziłam Frodo na zmiany opatrunku przy okazji złamanej łapki, czułam, że bez wahania sama przejęłabym ten jego ból, byle mu zaoszczędzić tych weterynaryjnych
atrakcji 
.
Przy okazji przypomniało mi się, że gdy uspakajałam zniecierpliwionego kolejną już wizytą Frodziaszka słowami "No jeszcze chwilkę, synuś, wytrzymaj proszę", pani wet z rozbawieniem zauważyła: "O, pani też mówi do kota
synuś? Ja tak samo zwracam się do moich zwierzaków. Mój tata nie mógł tego pojąć i zawsze mnie za to krytykował - zwierzę to zwierzę, nie żaden
synuś czy
córunia! Dopiero, gdy otworzyłam swój gabinet i kilka razy poprosiłam go tutaj o pomoc przy zabiegach, przekonał się, że co drugi klient mówi do swojego pupila
synu lub
córeczko. Podsumował to krótko -
wyście tu wszyscy chorzy na jedną chorobę! Ale od tego czasu przestało go to bulwersować".
