Ale tak dużo do opowiadania to nie ma - ja pojechałam w sobotę po południu, a Ala z naszymi znajomymi w niedzielę rano przyjechała (z przebojami, bo pociągi wypadały lub miały 1,5h spóźnienia). Ja się mogłam nagadać z przyjaciółmi, polansić się odrobinę (zwłaszcza że kumpela mi kruseler pożyczyła
http://4.bp.blogspot.com/-mXQp1Hgd3uo/To8IC1GrMFI/AAAAAAAAGjY/u8GLLOPDUuI/s1600/kruseler%2B1%2B%25281%2529.JPG) i generalnie wypoczywać. Ala walczyła jako lekkozbrojny po stronie husyckiej. Były wystrzały z bombardy, piszczeli i hakownic, salwy strzał i pojedynki rycerzy, a co jakiś czas grał Percival. A potem dzięki kumplowi wróciłyśmy szybko do domu

i tyle. Koty przeżyły naszą nieobecność bez większych chyba niepokojów, bo ani strat w futrach (w sensie zadrapań), ani w dobytku nie stwierdzono.
Aha, kupiłam sobie szklany pucharek na okoliczność jakbym kiedyś miała znów za damę robić (w tym stylu, choć bardziej przypominający szklankę:
http://www.wulflund.com/img/goods/en/medium/shot-glass-set-forrest-glass_2.jpg).