Podobno jest w Obrotach Koła (czyli w życiu) tak, że nic nam się nie zdarza bez powodu, że każde wydarzenie czegoś nas uczy, coś nam daje - teraz albo w przyszłości. Może także tej poza Ostatnią Bramą.
Czasem ciężko pogodzić z tym, zrozumieć - czegoż to nas ma nauczyć, że płaczemy bezsilnie, gdy odchodzi udręczone zwierzątko, mające szansę na najlepszy dom, największe serce, najczulsze dłonie...?
Nie umiem na to odpowiedzieć inaczej, jak w ten sposób, że jesteśmy, być może, po to między innymi, żeby tym najsłabszym, najbardziej bezbronnym, storturowanym przez los i pseudoludzi istotom umożliwić przeżycie może nawet nie więcej, niż roku, miesiąca, dnia bez bólu, chwil bez cierpienia, wypełnionych bezwarunkową Miłością i troską. Że jesteśmy częściowo tylko po to na świecie, żeby zrobić
wszystko, co w naszej mocy dla tych rozmaitych biedactw, dać im momenty - dłuższe lub krótsze - ulgi od chorób, bólu, poniewierki.
Pomyślcie: ile trwają dla nas te chwile, gdy trzymamy na kolanach i czule głaszczemy rozmruczanego kota, który dotąd doznawał cierpienia z ludzkich rąk? 5 minut? 20?
Dla tego kociaka to jest czas bez granic, pełne szczęście tu i teraz, brak bólu, łagodny dotyk, czułość - coś, co trwa jak dar, nad którym się nie zastanawiają, tylko go CZUJĄ.
Czują nas, naszą Miłość.
Tylko to się liczy. Azyl zawieszony poza czasem.
A potem przychodzi Żniwiarz.
I zabiera to wymęczone chorobą zwierzątko - naszymi rękami, które wiozą, roztrzęsione i mokre od łez, naszego małego przyjaciela do miejsca, gdzie ofiarujemy mu najtrudniejszy, ale jednocześnie niezwykle ważny, kolejny Dar.
Dar Przejścia na Tamtą Stronę bez bólu - znów; i znów w otoczeniu Miłości, troski ponad wszystko.
One to czują, wiedzą, rozumieją.
W aspekcie jakichś wyższych, czystszych emocji to chyba jeden z naprawdę największych Darów, jakie można otrzymać czy dać...
Tylko... problem w tym, że one idą TAM, gdziekolwiek to jest, wolne od cierpienia, które zostawiają nam. Zwielokrotnione poprzez "a może mogłam coś więcej zrobić", przez gonitwę myśli, bunt, że stanęliśmy na głowie, żeby tej istocie zapewnić najlepsze warunki i morze miłości aż do końca życia, a tu nagle, przecież, jak to, dlaczego....?!?
Może nie umiemy się pogodzić z tym, że to ktoś za nas decyduje, kiedy ten kres życia nadchodzi. Że chcemy, by te stworzonka dostały drugie, zastępcze, nowe życie za tamto stare, złe, pełne bólu - żeby przeżyły kumulację szczęścia i zaopiekowania.
a one - one tak to odbierają, tak czują, i najważniejsze - to zabierają ze sobą Odchodząc.
Jeśli czyjeś ostatnie wspomnienie o nas to takie, które jest przepełnione ciepłem dłoni, Miłością, troską i dobrem - to czy można mieć większe marzenie do spełnienia?...
Tak, wiem, większym byłoby życie tej istoty z nami, przez długie lata, w zdrowiu i szczęściu. Ale jako że to nie my wybieramy Czas - możemy się tylko dostosować, pomagając zwierzaczkowi odejść bez bólu.
Trzeba mieć dużo sił, żeby nie dać się zmyć i zatopić fali emocji, które są z tym związane...
Ja często nie rozumiem tego typu "lekcji", staram się jedynie wtedy mieć nadzieję, że może kiedyś je pojmę i będę umiała cieszyć się kiedyś zyskaną świadomością - różnych rzeczy... Chociaż (jeszcze) nie miałam dokładnie takich doświadczeń jak Ty, Kotkinsiu.
Przepraszam, że się tak rozpisałam, to samo popłynęło.
I jeszcze coś.
Nie jestem religijna, o czym chyba doskonale wiadomo.
Ale ponieważ Źródło ponad nami wszystkimi jest jedno - to najwyższe, najpotężniejsze - czasem można je znaleźć w nieoczekiwanym dla siebie miejscu.
Jeśli może się to przydać - tutaj jest link do bardzo niezwykłej Muzyki:
https://www.youtube.com/watch?v=kI9Y9VQ ... E1FzSC8DBsNiezależnie od tego, że nie wyznaję tej religii, czuję w tych dźwiękach jasne, proste i czyste połączenie z tym Źródłem. Jest w nich coś, co bez słów nawet mówi właśnie o miłości ponad wszystko, o czystości uczuć, o Dobru w jego spokojnej, kojącej obecności.
Słucham tego, gdy jest ze mną bardzo źle - jak żadna inna muzyka potrafi oczyścić najbardziej bolesne i jątrzące rany we mnie.
I wywołuje łzy, które, chociaż mocno i głęboko palą, wstrząsają do bólu kości, to jednak zostawiają serce spłukane z najgorszych myśli, smutne, ale dziwnie spokojniejsze.
Spróbuj(cie), proszę. Może się zdarzyć, że nie podziała tak samo jak na mnie, ale nie umiem inaczej czasem pomóc, jak dzieląc się Muzyką - czymś, co pochodzi, moim zdaniem, właśnie ze Sfer, w których nam znikają nasi Najkochańsi.
Buziak w płaskie ryłko, Laluchna. I do zobaczenia.
Kotkinsiu - bardzo ściskam.