Młody kocik pojechał na zabieg kastracji. Zameldowałam się w baraku o 5 z łapką ,latarką i przysmakami. Udało się złapać nie wiadomo co pod względem płci. Rozpędzona sukcesem prannym chciałam kota w kontenerek przepakować i zasadzić się na pingwina ale towarzyszka niedoli nie zgodziła się na uczestnictwo

w przekładaniu kocika do kontenerka. Byłam w takim miejscu,że sama nie dałabym rady.
Dzięki Agnesca i Jokotowi kot trafił do ich lecznicy. Uff...
Bardzo dziekuję
Aż dziw,że karkołomne (czytaj sprawne i z wdziękiem

) "skoki" przez parkan poszły nam tak dobrze. Kilka razy łapką sobie dowaliłyśmy. Kilka razy nożynki nam się omskły a ziemia uciekła. Jakaś taka ruchliwa sie zrobiła.

Ale się dostałyśmy wreszcie z pakunami. Jednak powrót z "pełną" łapką i jej przetachanie górą powalił nas totalnie. Kot nie współpracował kicając i przeskakując w kąty. Chybotało żelastwo, powarkiwało... Chyba te odgłosy odstraszały podglądaczy o pytanek i chęci pomocy.
Ot, dwie złachane kobiety latają rankiem i cieszą się jak głupie ,że mają co tachać.
Radosnym, w miare późno-rannm

sms-em dałam znać ,że kot jest.
Szkoda małej/małego .Tyle stresu.
Pingwinia z atrakcjami pokazuje się. Kolejne uff. Każdy dzionek daje nadzieję,że będzie z nią lepiej. I jeszcze lepiej. Oby. Dziś jednej nie było ale ja zawitałam 30 minut wcześniej. Mała bardzo głodna była. Zadowolona z umeblowania,

postawili autko pod parkanem kocim, mogła być blisko michy wystawiając łepinkę spod samochodu.
Nie wiem skąd przychodzą.Gdzie dzieciaki mają.
Mamusi kotłownianej nie ma już 8 dni. Bywało ,że nie pokazywała się i dłużej ale tylko wtedy jak się zlękła łąpanek. Może to wycieczka w miłosne rewiry, odosobnione hotele, na kraj świata...Niech wróci nawet z brzuchem. Wybaczę jej.
Lubie Mamunię. Charakterna, mądra, pełna zaparcia by żyć kobietka.