» Czw kwi 24, 2014 11:15
Re: OTW11-F:14/16. Siem żyje choć jest byle jak:(
Nie wiem jak sie mam trzymać jak totalna ignorancja dopada ludzi co mają byc pomocni.
Wczoraj chłępczę sobie zupke w domku po pracy jakz adzwonił telefon. Anka, rozpłakana i histeryzująca wybełkotała,że kotka uciekła z lecznicy. Ta rano łapana kotka co miała aborcyjną sterylkę. Nie docierało do mnie to co mówi. Zero przyswajania. Zadzwoniła za chwilę Agnieszka ,która miała kocicę przetrzymać po zabiegu ,potwierdzając wszystko i opowiadajac dokładnie co i jak.
Kobieta wsio załatwiła. Aborcyjny zabieg na który nie chcą się godzić weci, nici rozpuszczalne, convenię, nacięcie ucha ... tylko głupoty nie przewidziała. Wet co nią się opiekował do czasu jej przyjazdu jak kota zaczęła coś tam charzceć to beztrosko kontenerek uchylił.A kota pogryzła go i wyskoczyła otwartym oknem. Wysokim. Poleciała na oślep na płoty i garaże.
Ubrałam się i polazłam szukać.Latarka, chrupki, saszetki... Nie będę opisywać rozmowy z wetem co deczko zbladł jak mnie zobaczył. To ludzie nie zdający sobie chyba sprawy,że dzik to dzik. Poza tym tak postepując można "zgubić" i zwykłego kota, domowego pupila.
Poszłam koty szukać . Obejrzałam pierwszy parkan z siatki co miała ostre brzegi. Obmacałam zewnętrzny cały płot najeżony ostrymi bolcami. Każdy po kolei spradzając czy nie ma sierści i krwi. Ryczałam a ludzie jak na wariatkę patrzyli. Powiadomiłam każdego mieszkającego w pobliżu wetów. Zajrzałam w każdą dziurę i kąt. W usypiska gałęzi i traw. Okoliczny las i walące się domy. Cmantarz. Garaże. Pustosatny i sąsiednie osiedle.
Anka po drugiej stronie szukała. I znalazła. Kota była pod autem przy naszej kotłowni. To taki kawał drogi dla umordowanej kocicy. Galopek, klatka, kontenerek... Ale bała się nas. Zeszlajana, ledwo łażąca pilnowała by być z dala od nas. Wreszcie nam znikła włażąc w jakiś kąt. Obie ryczałyśmy i klełyśmy na zmianę. Aga na telefonie siedząca była gotowa z podbierakiem jechać. Ale kota zapadła się. Zawiadomiona została okolica gdzie kotki przebywają. Bo ona chyba do domu wracała. Dziewczyna podjechała rowerem, siostrę zostawiając na straży. Potem ruszyła do siebie po drodze jej wypatrując. Dyżurowały wiele godzin. Kotka wieczorem pokazała się na dachu śmietnika w miejscu dokarmiania. Strach ,wściekłość i łzy radości. I lęk okropny o nią i wielkie poczucie winy.
Rano dziś jej nie było. Teraz dostałam telefon, że przyszła.
Modlę się,żeby przeszła to wszystko. By nic się jej nie stało, nie pękło...
Siedzimy jak na bombie zegarowej wyrzucając sobie, że zaufałyśmy. Ja sobie wyrzucam najbardziej ,bo pierwszy raz skorzystałam z takiej pomocy. To nie wina dziewczyn. Nikomu z nas jednak nie przyszło do głowy by uczulać ,gadać, mantyczyć... do wetów by uważali na "drobiazgi" typu ,że to kot dziki i należy bardziej uważać, że nie można otwierać okien i drzwi,klatek i kontenerków,że pakuje się kota do klatki by go mieć na oku a dopiero jak my przychodzimy to ładujemy do kontenerka...
Że nie można robiąc łapanek dostarczać na zabiegi TYLKO kotki w "niskiej" ciąży bo to nie są domowe koty. A jak cieżarówka została złapana to już jest jedno tylko wyjście. Bo za dużo nieszczęść jest na ulicy.
Miała być sterylka na talon. Blisko, bezpiecznie, od ręki... A na talon zafundowałyśmy kotce ból i cierpienie.
Dziewczyny, pozbierać się nie mogę . Wszystkie trzy.
Boli jak cholera.
Miałam łapać kotłowniane i gruzowiskowe koty od poniedziałku. Ale ...

Dla naszych Słoneczek [*] Kochamy i tęsknimy.