Z Matką mą odbyłam rozmowę
Pogadałyśmy sobie o ogrodach botanicznych. I tak sobie teoretyzujemy, że pewnie część z tych ogrodów powstała tak, że założyciel sobie sprowadzał i sadził coś to tu, to tam, aż w końcu nazbierało się tego na ogród botaniczny (moja Mama jest na dobrej drodze do dokonania czegoś takiego w najbliższym otoczeniu swojego domu

).
No i opowiadam, że jest tu w okolicy taki ogród. Małżeństwo miało kawał ziemi, jeździli po świecie, sprowadzali rośliny i sadzili. Potem zmarli, a że potomstwa nie mieli, to przekazali tereny w spadku rządowi prowincji z zastrzeżeniem, że ma być tam rezerwat i ogród. Chwali im się, bo pięknie tam.
I stwierdzam na koniec opowieści, że jakby w razie kto pytał, co zamierzam z moim potencjalnym
majątem zrobić, skoro dzieci nie planuję, to - o, proszę bardzo - też mogę oddać w spadku rządowi prowincji.
Na to Matka moja stwierdza: "no, już tak nie obiecuj..."
I w tym momencie nie wiem, co myśleć. Moja Mama, wydawałoby się, zrozumiała już, że do dzieci mnie nie ciągnie

a tu nagle takie...
A na to Rodzicielka moja kończy:
... bo ja to jestem zdania, że majątek to trzeba przehulać przed śmiercią"
